Archiwum kategorii ‘Kontrowersje’

paź
19

W najnowszym miesięczniku „Magazyn Szachista” (październik 2013) na stronie 2 czytamy:

FABIANO CARUANA o sobie i młodej generacji szachistów:

„Obok Carlsena, Nakamury i Karjakina jest jeszcze Aronian, który mimo 30 lat nadal uzyskuje doskonałe rezultaty i z pewnością weźmie udział w walce o tytuł w najbliższych 5-7 latach. Są też młodzi szachiści rosyjscy, np. Dubow, a także Anisz Giri jeśli zdecyduje się na karierę profesjonalisty. Nikt dotąd nie zna mechanizmów, które powodują, że jedni gracze mają sukcesy, a inni ich nie mają. Talentów jest wiele, ale mało kto dochodzi do poziomu, który mieści w jego możliwościach. Mój trener Czuczełow twierdzi, że mogę grać 365 dni w roku, bez zmęczenia i bez reakcji na porażki, ale Carlsena porażki też nie wybijają z rytmu. Po każdej, gra na wygraną, jakby się nic nie wydarzyło. Dla osiągnięcia sukcesów poświęciłem cały mój czas, nie mogłem chodzić do szkoły, mam mało czasu na spotkania z przyjaciółmi, nie mam praktycznie domu. Życie profesjonała, to trening i gra, bo sport na najwyższym szczeblu wymaga poświęceń. Z czołowymi szachistami mam dobre relacje, ale profesjonalna rywalizacja nie pozwala na przyjaźń. Zresztą, już w dzieciństwie zauważyłem, że z przyjaciółmi nie mogłem grać z pełną siłą. Dlatego trzymam dystans”.

////////////////////////////////////////////////////////////

Czołowy szachista świata dobitnie podkreśla, że życie profesjonała wymaga wielkiej determinacji, nawet kosztem edukacji szkolnej. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że szachiści z wielkimi ambicjami sportowymi rzucali w pewnym momencie szkoły w celu całkowitego podporządkowania swojego życia samoszkoleniu oraz aktywnemu uczestnictwu w turniejach.

Można by wymienić wiele nazwisk, np. Anand, Kramnik, Carlsen, Aronian, Leko, siostry Polgar itd. Nikogo nie interesuje jakie szkoły kończyli lub nie kończyli i czy w ogóle do nich uczęszczali. Każdego szachistę ocenia się według jego rezultatów sportowych i miejsca w rankingu FIDE.

Kiedyś przed laty poruszyłem tę kwestę w jednym z moich artykułów. Z miejsca zostałem zaatakowany przez grupę krytyków. Oskarżono mnie o to, że zalecam nieuctwo. A ja przecież nikogo do niczego nie namawiałem, lecz opisałem problem, który jest znany na całym świecie.

W tej napaści na mnie brylował ówczesny student fizyki Bartłomiej Macieja. Z tego co wiem arcymistrz studiów nie ukończył i nigdy w tym zawodzie nie pracował. Szachistą jest obecnie przeciętnym i w rankingu światowym zajmuje dalekie miejsce. Aktualnie pracuje jako trener w USA.

lip
30

Nie jestem kibicem piłki nożnej. Nie oglądam meczów i nie świętuję sukcesów polskiego futbolu. Ale wiem, że Lechia Gdańsk to znany i szanowany klub, który cieszy się w moim mieście wielkim uznaniem. Nie sposób go przemilczeć mówiąc o polskim sporcie. Nic więc dziwnego, że osiągnięcia tego klubu są tematem różnych prasowych doniesień, w tym i artykułów w dodatku Trójmiasto do Gazety Wyborczej. W jednym z nich ustosunkowano się do ostatnich zmagań Lechii z klubami Podbeskidzie Bielsko-Biała oraz Ruchem Chorzów i snuto przewidywania na przyszłość. Czy wróżono wspaniałe zwycięstwa Lechii? Nie. Czy twierdzono że jej piłkarze są zawodnikami ze ścisłej czołówki światowej? Nie. Czy rozgrzeszano niepowodzenia sportowe klubu? Nie. Czy udawano że jak zwykle nic się nie stało? Nie.

            W takim razie co napisano we wspomnianym artykule? Cóż, „wdepano w ziemię” kilku napastników z tej drużyny. Wykazano, że z takimi zawodnikami klub nie ma co marzyć o znaczących osiągnięciach. Wykazano nieudolność piłkarzy, i to raczej bez „ogródek”. Przewidywania autora artykułu co do przyszłości klubu nie pozostawiają wątpliwości, że gra zawodników regularnie obijanych przez przeciwników oraz mających kłopoty z trafieniem w piłkę, może przyczynić się do klęski Lechii Gdańsk.

            Artykuł w Gazecie Wyborczej nie był przychylny dla tutejszego klubu sportowego. Czy jednak jego władze oskarżyły autora o atakowanie polskiej piłki nożnej? Nie. Czy zarzucano mu kalanie środowiska piłkarskiego? Nie. Czy trener Lechii zwymyślał redaktora sportowego na forach internetowych? Nie.

            Dziwne? Nie, gdyż powszechnie wiadomo że takie doniesienia prasowe wskazują na faktyczne braki w polskiej piłce nożnej, ujawniają niedociągnięcia szkoleniowe, poruszają problemy klubów sportowych, itp. Czyli w zamyśle autorów, naświetlają sprawy, których wyeliminowanie może przyczynić się do podniesienia poziomu umiejętności zawodników i w konsekwencji do osiągnięcia przez nich lepszych rezultatów. Takie artykuły traktuje się raczej jak wyraz troski o tą dziedzinę sportu
.…

Moje artykuły często kończę jakąś konkluzją. Tym razem jej nie będzie. Proponuję raczej, aby każdy z Czytelników zrobił to we własnym zakresie.

Krzysztof Kledzik

cze
26

Niedawny post Krzysztofa Jopka: Link zaowocował polemiką, której echa brzmią również na niniejszym blogu. Komentarze czytelników nie były czarno-białe, z czego wynika że problem dopingu w szachach oraz medialne nagłośnienie tej sprawy nie może być oceniane w tak prostych kategoriach jak złe-dobre. Fakt ten nie uszedł uwadze Krzysztofa Jopka, który zamieścił wpis: Link będący jego przemyśleniami na temat wcześniej poruszonego zagadnienia i zamieszczonych komentarzy.

Odnosząc się do treści artykułu nie widzę powodu sięgania po tłumaczenia oparte na postmodernizmie oraz tego, iż cyt. „teraz wydaje się, że wszystko może być tłumaczone i interpretowane w dowolny sposób, wedle indywidualnych kryteriów”. Żyjemy w czasach swobodnej wymiany myśli i opinii, i w pełni korzystamy z tego przywileju. Internet pełen jest różnotematycznych forów dyskusyjnych oraz blogów, które przeznaczone są dla osób pragnących polemizować na dowolne tematy. W końcu każdy z nas ma zakorzenioną potrzebę rozmowy z drugim człowiekiem i wymienianie opinii dotyczących jakiś zagadnień. Oczywiście są kraje, których władze usilnie starają się ograniczyć ten przywilej, czyli mówiąc potocznie, chcą zamknąć ludziom usta. To tu niedaleko za naszą wschodnią granicą. Natomiast w Polsce już (i mam nadzieję że jeszcze) panuje wolność słowa. Między innymi polega ona na tym, iż każdy z nas ma prawo do własnej oceny różnych faktów, zjawisk, opinii, postaw, itp. i ma prawo oraz możliwość wypowiadania bądź zamieszczania w internecie swoich interpretacji. Oczywiście ważne jest zachowanie kultury wypowiedzi, a z tym niestety nie jest najlepiej w naszym kraju.

Wracając do wspomnianego blogu, pan Krzysztof użył niezręcznego sformułowania, iż cyt. „pisząc mój ostatni tekst na początku byłem przekonany, że nie dopuszczę do wielogłosu w sprawie dopingu, że sprawa jest tak oczywista jak to, że mat w szachach kończy grę”. Może mat kończy grę, a może nie. O tym i tak zadecyduje sędzia, a nie my. W końcu to co dla nas jest oczywiste, nie musi być takie z punktu widzenia prawa (karnego, sportowego, itd.). Jako bloger o skłonnościach filozoficznych, pan Krzysztof nie tylko nie powinien wyrażać dezaprobaty dla chęci wyrażenia opinii przez czytelników na temat problemów dopingowych, lecz warto aby wręcz zachęcał do dyskusji. Świat nie jest czarno-biały, podobnie jak sprawa dopingu. Na przykład, czy można na równi oceniać „naćpanie” się amfetaminą szachisty przed ważną partią (skutkujące lepszym przyswojeniem materiału teoretycznego, szybszym liczeniem wariantów, itp.), i zażycie leku na polepszenie ukrwienia mózgu przez osobę chorą, której lekarz zalecił taką kurację? Ta sprawa nie ma jednoznacznej oceny, i dlatego warto zachęcać czytelników do dyskusji. Jestem przekonany, że rozmowa o takich drażliwych problemach poszerzy horyzonty nasz wszystkich. I nikt nie chce tu walić w pana Krzysztofa żadnym „odłamkowym”, bo nie chodzi o dokopanie bliźniemu, lecz o otwartą dyskusję o zagadnieniach, których ocena nie jest jednoznaczna.

Krzysztof Kledzik

cze
25

Nikt nie pochwala niezgodnego z prawem dopingu w sporcie, gdyż ta forma sztucznego zwiększania swoich umiejętności jest zwyczajnym oszustwem. Czasy się zmieniają i afery dopingowe zaczynają gościć na szachowych salach turniejowych. Chyba nie ma szans na zduszenie w zarodku tej patologii, jednak można poważnie ograniczyć skalę zjawiska poprzez rygorystyczne kontrole, podobne do tych, stosowanych w innych dziedzinach sportu. Ostatnio Krzysztof Jopek na swoim blogu poruszył zagadnienie dopingu w szachach: Link, słusznie je piętnując.

Oprócz samego artykułu zainteresowały mnie komentarze zamieszczone pod nim, a w szczególności kontrowersyjna opinia znanego w internetowych kręgach szachowych,  Władka z Polańca. Wyraził on przekonanie, iż „Doping w szachach jest potrzebny, by społeczność Świata dowiedziała się o takiej grze jak SZACHY. Chwała temu 12-latkowi że o szachach możemy czytać i to szachistom nie szkodzi. Moim zdaniem mamy zbyt mało afer w szachach i dlatego mało ludzi w Polsce wie co to są Szachy. Gdybym znał mechanizm oszustwa to sam bym spróbował jak to DZIAŁA. Oszukiwanie w szachach jeszcze nikomu nie zaszkodziło a raczej dopinguje ludzi do poznania programów szachowych i do lepszego zrozumienia Szachów. Moim zdaniem tylko ludzie mało obyci w szachach będą robić z tego aferę. Czekam na następne ujawnienie afery… może wtedy Polski Związek Szachowy poważnie będzie traktował taka dyscyplinę sportu i kultury jak SZACHY”. Niewątpliwie powyższa wypowiedź Władka jest bardzo prowokacyjna i obrazoburcza. Oczywiście natychmiast spotkała się z kontrą innych komentatorów, podważających sens postawy pro-dopingowej. Ale czy kontrowersyjny Władek z Polańca nie ma choć odrobiny racji? Może w „tym szaleństwie jest metoda”?

Nie od dziś wiadomo, że szachy nie są medialna grą. Zresztą cóż medialnego może być w widoku dwóch zawodników rozgrywających partię szachów klasycznych? Przerysowując ten obraz, siedzą godzinami nad szachownicą, nieomal w bezruchu. Pozornie nic się nie dzieje. Obserwator, powiedzmy nie-szachista, nie wie dlaczego gracze przestali dawać oznaki życia. Przez głowę przymykają mu przykładowe wyjaśnienia:

  1. szachiści zasnęli
  2. mają słaby refleks
  3. myślą powoli
  4. nie żyją

Jeżeli ktoś z Czytelników ma swoje propozycje wyjaśnienia bezruchu zawodników, proszę je dopisać w komentarzach. Szachy pozbawione akcji, ruchu, dynamiki, wydają się być grą „bezpłciową”, bez wyrazu – „bez jaj”. Z takim wizerunkiem i potocznym odbiorem szachów i szachistów, trudno przebić się do mediów z tą grą. Zatem może lepiej promować szachy szybkie i błyskawiczne? Niewątpliwie mają w sobie więcej dynamiki i przełamują zakorzeniony i fałszywy stereotyp szachów jako gry nudnej, w której nic się nie dzieje, przeznaczonej dla niechlujnie ubranych dziwaków, których procesy myślowe zachodzą tysiące razy wolniej niż u przeciętnych ludzi (tzw. refleks szachisty).

Tutaj w promocję wizerunku szachów jako gry dla osób „z jajami” wpisuje się komentarz Władka. Nie popieram dopingu, ale zapewne szachiście z Polańca chodziło o to, że zaistnienie problemu farmakologicznego wspomagania w szachach ukazuje iż jest to prawdziwy sport i bezpardonowa rywalizacja, czasami nawet o duże pieniądze. Zaistnienie problemu dopingu w szachach oraz nagłośnienie tego zjawiska może pomóc wprowadzić szachy do mediów. Niestety wprowadzenie nastąpi przez złe drzwi, od strony oszustwa i naginania prawa, ale nie ma co liczyć na to iż media zainteresują się np. szachami klasycznymi, które po czerwonym dywanie wprowadzą do swojej ramówki. Czytelnicy gazet i widzowie telewizyjni przepadają za sensacjami i aferami, które napędzają kołowrót medialny. Być może, że doping w szachach stanie się dla tego kołowrotu przysłowiową „wodą na młyn”.

Na zakończenie chciałbym jeszcze raz podkreślić, że jestem przeciwny wszelkiemu oszukiwaniu i dopingowi w sporcie (w szachach również). Powyższy artykuł nie ma na celu propagowania negatywnych postaw, lecz jest jedynie próbą interpretacji wypowiedzi Władka z Polańca.

Krzysztof Kledzik

mar
19

Nie „odkryję Ameryki” twierdząc, że internet stworzył pole działania osobom chcących publicznie wyrazić swoją opinię na najróżniejsze tematy. Oczywiście ta nowa forma przekazu jest zarówno dobrodziejstwem jak i przekleństwem współczesnych czasów: Link. Zauroczeni możliwością nieskrępowanego wypowiadania się, często przekraczamy granice przyzwoitości. Przywołani do porządku zasłaniamy się hasłami typu „precz z cenzurą”, „ograniczanie wolności słowa”, „zamach na swobodę wypowiedzi”, itp. W końcu, gdy zabraknie nam argumentów przyjmujemy postawę cierpiętniczą, stosując sprytny wybieg psychologiczny, w którym z kata stajemy się ofiarą. Mam nadzieję, że nie muszę podawać konkretnych przykładów takiego zachowania. Dla zainteresowanych Czytelników, o problemach zachowania kultury podczas wypowiadania swoich opinii w internetowych dyskusjach, wspominałem już dawniej: Link 

Niestety cytowanego artykułu zapewne nie czytała Ewa Wójciak, aktorka i szefowa poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. A szkoda. O publicznym zachowaniu pani Wójciak wspomina redaktor Michał Danielewski w swoim artykule pt. „Argentyna to nie Polska”, zamieszczonym w Gazecie Wyborczej z dnia 18 marca 2013 roku. Dowiedziałem się z niego ze zdumieniem, że Ewa Wójcik na swoim profilu na Facebook-u zamieściła sformułowanie dotyczące nowego papieża: „No i wybrali  ch…, który donosił wojskowym na lewicujących księży”. Według słów redaktora Danielewskiego, we wspomnianym wpisie zwrot „ch…” był zapisany bez skracania.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać, gdyż prezydent Poznania Ryszard Grobelny wyraził swoje oburzenie zachowaniem pani Wójciak, a poseł Solidarnej Polski Tomasz Górski złożył odpowiednie doniesienie do prokuratury. Zresztą administratorzy Facebook-a szybko zablokowali konto Ewy Wójciak. Natomiast ta tłumaczyła się rozbrajająco, że: „Przecież prywatne wpisy nie powinny być przedmiotem dyskusji. Nie zamierzałam tego ogłaszać publicznie, to była moja wypowiedź dla grona znajomych”. Skoro pani Wójciak pragnie zachować swoje wypowiedzi dla kręgu znajomych, to powinna zrezygnować z zamieszczania ich na publicznym portalu, który z prywatnością, dyskrecją i ograniczeniem dystrybucji informacji ma tyle wspólnego co przysłowiowy „piernik z wiatrakiem”. Częstym błędem jest zamieszczenie na publicznym portalu jakiejś wypowiedzi czy zdjęcia pod wpływem impulsu, czego później bardzo się żałuje bo „internet nie zapomina”. Ale „odkręcić” całą sprawą jest już bardzo trudno, a czasami jest to wręcz niemożliwe. Pozostaje powszechny niesmak i gorzka nauczka na przyszłość.

Nie jestem zwolennikiem „zamiatania pod dywan” różnych drażliwych problemów, ale jeżeli takie są, to pragnąłbym aby dyskusja o nich przebiegała w kulturalnej atmosferze, a nie pod hasłem wyzwisk i wulgaryzmów. Ale o to można prosić, prosić i prosić. Mogę podać odpowiednie linki dla zainteresowanych. Znamienne jest zakończenie artykułu redaktora Danielewskiego. Pani Wójciak skarży się, iż po zamieszczeniu wpisu na Facebook-u zaczęła otrzymywać różne niecenzuralne określenia pod swoim adresem. Stwierdziła więc: „Dziwię się, że niektórzy postanowili stanąć w jednym szeregu z tym rynsztokiem. To raczej świadczy o nich, a nie o mnie”. Czyli typowe „przekręcanie kota ogonem”, tak aby wobec braku argumentów na swoją wątpliwą obronę, kreować się na ofiarę rzekomej nagonki na nią.

Skąd ja to znam…?

Krzysztof Kledzik

lut
27

W Gazecie Wyborczej z 26 lutego br. zamieszczono artykuł poświęcony naszej biegaczce narciarskiej, Justynie Kowalczyk. Tekst ten dostępny jest również na stronie – Link. Zaciekawił mnie zarówno jego podtytuł, jak i krótki akapit w którym trener pani Justyny, Aleksander Wierietielny, wypowiedział się na temat oczekiwań w stosunku do swojej podopiecznej. Wyraził się w następujący sposób: „Wiecie, dlaczego nie wystartowała w biegu na 10 km techniką dowolną? Bo to Justyna Kowalczyk. Nie tyle ona, ile wszyscy – kibice i dziennikarze – czekają wyłącznie na medale. Czwarte czy piąte miejsca nikogo nie interesują, są traktowane jak porażki”.

Od czołowych sportowców takich jak wspomniana Justyna Kowalczyk oczekuje się wspaniałych zwycięstw nad równymi sobie a nie nad zawodnikami niższymi o kilka kategorii – Link i zajmowania miejsca w pierwszej trójce na podium. Innych lokat nie bierze się pod uwagę. Ciekawe, że w wielu dziedzinach polskiego sportu takie podejście do osiąganych rezultatów jest czymś normalnym, a wymagania wobec sportowców są duże. Np. po pani Justynie oczekujemy miejsca na podium. Podobnie Adam Małysz nie miał klapnąć tuż za progiem, lecz miał lecieć daleko, dalej niż inni. Niechlubnym wyjątkiem w tych dalekosiężnych oczekiwaniach jest piłka nożna – Link oraz szachy Link. O polskim footbolu powiedziano już dużo, stąd temat jest znany. Natomiast wśród polskich szachistów zawodowych oraz na blogach zaprzyjaźnionych z nimi trwa afirmacja kiepskich wyników sportowych i mizerii szachowej – Link. Nie tak dawno usiłowano przekonać nas, że zajęcie czwartego miejsca nie jest powodem do ogłoszenia porażki – Link. Ciekawe, że ta postawa wyraźnie kłóci się ze stanowiskiem trenera Justyny Kowalczyk, wyraźnie promującego „wysokie loty” sportowe. Ale skoro sami przedstawiciele PZSzach-u nie widzą niczego niestosownego w polskiej mizerii szachowej, to trudno dziwić się że podobne poglądy reprezentuje duża część entuzjastów szachów.

W tle cytowanego artykułu z Gazety Wyborczej przewija się problem niedawnego upadku pani Justyny – Link. To zdarzenie było wielkim niefartem. Nie wiem czy był związany z czystym przypadkiem, czy uszczerbkiem w technice. Jeżeli był to zwykły „wypadek przy pracy” to należy szybko o nim zapomnieć, bo faktycznie tym razem nic się nie stało. Natomiast ewentualny defekt w technice zapewne będzie wyeliminowany po dogłębnej analizie tego upadku. Niefortunny przypadek pani Justyny można porównać do porażki arcymistrza szachowego, zaplątanego w jakiś wariant kończący się utratą figury. Takie sytuacje zdarzały się nawet podczas meczów o mistrzostwo świata. Ale były to pojedyncze przypadki, a nie coś systematycznego.

Zwraca uwagę też marsowe podejście trenera Wierietielnego do problemu upadku pani Justyny. Według mnie to przykre wydarzenie jest epizodem, który tak szybko minął jak się pojawił. Ale trener przykładający się rzetelnie do swojej pracy nie przechodzi nad taką sytuacją do porządku dziennego. Dla niego jest to zdarzenie wymagające głębszej analizy, wyciągnięcia wniosków i zastosowania metod pozwalających wyeliminować w przyszłości podobne przypadki. Szkoda, że takiej postawy nie promuje Polski Związek Szachowy. Od wielu lat systematyczne porażki naszych kadrowiczów „spływają” po władzach PZSzach-u, które nawet nie zająkną się o tym problemie. Cóż mogę powiedzieć jako puentę tego artykułu? Chyba to, że w stosunku do pani Justyny żywię uzasadniony optymizm w jej doskonałe wyniki, na najlepszym światowym poziomie. Natomiast w przypadku naszych asów szachowych pozostaje mi nadzieja na okazjonalne wyniki, wydarte od czasu do czasu na jakimś turnieju.

Krzysztof Kledzik

lut
18

W moich młodszych latach nie czytałem literatury szachowej w języku rosyjskim. Za to robię to teraz, choć w dosyć ograniczonym zakresie. Chodzi mi o pewne ograniczenie zakresu rozumienia języka rosyjskiego, którego nie używałem od wielu lat. Choć muszę przyznać, że pewna znajomość tego języka „w słuchu” przydała mi się wielokrotnie na konferencjach chemicznych, zdominowanych przez Rosjan i Polaków. Po opuszczeniu konferencji (np. pod jej koniec) przez angielskojęzycznych uczestników, dyskusje, głównie te nieoficjalne, stopniowo i zazwyczaj z dużą łatwością ewoluowały w kierunku języka rosyjskiego, jako „urzędowego” tamże. Ciekawe, że pod wpływem niektórych uznanych artykułów spożywczych okazywało się, że większość Polaków, szczególnie z pokolenia starszego niż średnie, mówi po rosyjsku płynnie, a przynajmniej chwyta go „w locie”.

W dobie eksplozji internetu ilość stron jest wprost astronomicznie duża. Każdy miłośnik szachów może znaleźć tu coś odpowiedniego dla siebie, zarówno na stronach rosyjsko-, jak i angielsko- czy polskojęzycznych. Moje zainteresowanie tymi stronami zwiększa się zgodnie z kierunkiem wymienionym w poprzednim zdaniu. W szczególności lubię czytać strony oraz blogi polemiczne, na których trwają dyskusje nad poziomem i stanem naszego szachowego podwórka. Zawsze byłem i jestem ciekawy opinii innych osób, nawet gdy te mają zdanie odmienne od mojego. Konflikt poglądów i dyskusje o tym poszerzają horyzonty myślowe i przyczyniają się do lepszego i trafniejszego oglądu rzeczywistości.

To co Waldemar Świć uważa za indoktrynację, ja przyjmuję za wyrażanie swoich poglądów. Każdy ma do tego prawo, obojętne czy jest trenerem, arcymistrzem, czy początkującym szachistą. Ma nawet prawo do popełniania błędów w swoich opiniach i osądach, wszak każdy z nas jest tylko człowiekiem. Szkoda, że pan Waldemar odmawia prawa posiadania własnego zdania osobom, które nie podzielają jego poglądów. „Dlatego ze zdumieniem patrzę na próby podważenia 40-letniego trudu Marka Dworeckiego i to przez tzw. „naszych” ale nie wiem jak ich nazwać bo ani to szachiści a po części anonimy czyli nikt”. Skąd ta surowość i bezpardonowość oceny? Czy fakt, że pan Waldemar i inni trenerzy z PZSzach-u stosują metody szkoleniowe Dworeckiego, nakazuje wszystkim pozostałym szachistom ślepo i dogmatycznie wierzyć w jego teorie? A gdzie jest miejsce na otwarty umysł, swobodne wyrażanie własnego zdania i dzielenie się nim z innymi? Gdzie jest miejsce na publiczną dyskusję? Dlaczego należy stulić uszy po sobie, wobec zakazu głębszej refleksji nad tematem który nas nurtuje? „Bo ani to szachiści” – to było mocne! Ale zarazem przykre i niepotrzebne. Któż zatem zasługuje na miano szachisty? Czy tylko osoby sklasyfikowane w rejestrze PZSzach i FIDE? A jeżeli wogóle zaprzestały gry, i od lat nie interesują się szachami? Czy nadal należy się im tytuł szachisty? A co z ogromną rzeszą niesklasyfikowanych entuzjastów tej gry? Czy im należy odmówić prawa określania mianem szachistów? Czy nie jest to jednak krzywdzące dla nich? Przecież szachy to ich pasja, nie mniejsza niż pana Waldemara. A jednak nie zasługują na to określenie? Szkoda. Moim zdaniem robimy im tym przykrość.

Oczywiście można dokonać podziału na szachistów zawodowych oraz szachistów amatorów. Ale nie uważam aby publiczne wartościowanie ludzi według tego podziału było konieczne. Przykład z mojej branży: czy na miano chemika zasługuje tylko osoba z dyplomem studiów chemicznych? A może tytuł magistra nie wystarczy, i należy legitymować się co najmniej tytułem doktora? A co z dużą liczbą chemików amatorów, zwykle dobrze rozeznanych w praktycznych aspektach tej nauki? Czy to że nie mają przed nazwiskiem dopisku „mgr chemii” deprecjonuje ich jako chemików? Znam dwie osoby, doskonałe w sztuce chemii praktycznej. Z chęcią zasięgam u nich konsultacji związanych z pewnymi aspektami pracy laboratoryjnej. Tylko że… one nie mają wykształcenia chemicznego! Co więcej, jedna z tych osób jest studentem biologii, a druga leśnikiem… Czy zatem mam prawo wyrażać się o nich „bo ani to chemicy”? Raczej nie, prawda? Skoro słucham ich zdania i korzystam z ich doświadczeń, to znaczy że te osoby zasługują na szacunek, nawet jeżeli nie są chemikami z zawodu.

„Krzykacze”, „skala własnej ignorancji…” – cóż mogę tu powiedzieć nowego, żeby niepotrzebnie nie powtarzać się. Panie Waldemarze, panie Waldemarze!

Na zakończenie pragnę ponownie zaapelować do naszych oponentów: panie i panowie, proszę o więcej tolerancji dla swoich przeciwników w dyskusjach.

Krzysztof Kledzik

lut
11

Zawsze zastanawiało mnie ortodoksyjne podejście dawnych mistrzów oraz niektórych współczesnych trenerów szachowych do problemu nauki gry środkowej oraz końcówek, z jednoczesnym deprecjonowaniem debiutów. Jest to dla mnie niezrozumiałe, bo przecież w trakcie rozgrywania partii szachowej do końcówki może wogóle nie dojść, np. gdy któryś z zawodników podda się na skutek posiadania przez przeciwnika znaczącej przewagi materialnej bądź pozycyjnej. Oczywiście nie można zawsze liczyć na taką komfortową sytuację, i dlatego wobec oporu (i uporu) przeciwnika, znajomość techniki rozgrywania końcówek jest potrzebna.

Warto zauważyć, że obecnie wszyscy, a na pewno znakomita większość czołowych szachistów świata przykłada ogromne znaczenie przede wszystkim do prawidłowego przygotowania odpowiedniego dla nich repertuaru debiutowego. Nie jest to tajemnicą, zresztą zawodnicy ci otwarcie przyznają się do zaawansowanych studiów debiutowych, dzięki którym zapewniają sobie przewagę nad rywalami już w początkowej fazie partii. Skoro czołówka światowa tak intensywnie pracuje nad debiutami przynoszącymi im wymierne korzyści sportowe, to dlaczego u nas w Polsce postponuje się tą dziedzinę wiedzy szachowej? Nietrudno znaleźć w internecie wypowiedzi trenerów, którzy przyznają się do nazbyt lekkiego podchodzenia do tej fazy partii szachowej, żeby nie powiedzieć, zaniedbywania jej. Zastanawiające jest, że trenerzy ci opierają swoją postawę contra nauce debiutów, na metodach szkoleniowych stosowanych przez Marka Dworeckiego. W swojej pracy np. z młodzieżą kładą oni znaczny nacisk na naukę strategii, taktyki, gry środkowej oraz końcówek, jednocześnie otwarcie przyznając się do pomijania pracy nad repertuarem debiutowym swoich podopiecznych. A przecież bez solidnie przygotowanego zbioru otwarć szachowych, nie ma co marzyć o zdobyciu przewagi nad zawodnikami z czołowych (a nawet niższych) miejsc listy rankingowej. Zresztą warto przyglądnąć się partiom rozgrywanym przez polskich arcymistrzów przeciwko silnym graczom z zagranicy. Nasze asy często nie są w stanie „wyjść z debiutu”, gdyż już w tej fazie gry otrzymują gorszą pozycję, nie rokującą na coś lepszego niż remis.

Dlaczego więc tak często spotykamy się z oporem trenerów twierdzących, że sami zawodnicy, a także ich rodzice oraz działacze klubowi oczekują od nich przygotowania odpowiedniego repertuaru debiutowego? Myślę że te oczekiwania są efektem właściwej postawy samych zainteresowanych, podobnie jak dopatrywanie się przez nich źródeł długotrwałych niepowodzeń właśnie w braku dopracowanego zestawu debiutów. Niewątpliwie praca nad przygotowaniem odpowiedniego repertuaru otwarć jest zajęciem ciężkim i długotrwałym, wymagającym chociażby przeglądnięcia dużej ilości partii, odnalezienia ciekawych wariantów i nowinek. Co więcej, jest nieustanną twórczą pracą, gdyż wobec rozwoju teorii debiutów istnieje konieczność ciągłego poszukiwania coraz to nowych dróg ku zdobyciu przewagi w grze. Czy zatem polscy trenerzy rezygnują z tej trudnej pracy na rzecz łatwiejszej działalności szkoleniowej w zakresie gry środkowej i końcówek?

Mark Dworecki nie wierzy w fundamentalne znaczenie pracy nad debiutami. Usiłuje przekonać, że przewagę zdobywa się w grze środkowej i w końcówce. Oraz że te dwie, późniejsze fazy gry decydują o powodzeniu bądź porażce zawodnika. A co będzie, gdy szachista „polegnie” już w debiucie? Postawa Dworeckiego kłóci się z wypowiedziami arcymistrzów z czołówki światowej, którzy przykładają kluczową wagę do prawidłowo dobranego, i właściwie rozegranego debiutu, jako fundamentu wygranej partii. Ciekawi mnie też to, dlaczego tak niewiele mówią o metodach Marka Dworeckiego? Czy może uważają jego techniki szkoleniowe za przestarzałe, a jego samego za osobę nie nadążającą za zmianami w teorii szachów? Trudno mi uwierzyć, że Dworecki odkrył jedynie słuszną metodę treningu szachowego, którą należy zaakceptować jako kanon, czy wręcz dogmat. Wydaje się że rzeczywistość szachowa pokazuje co innego. Czy może jest tak, że arcymistrzowska czołówka światowa odchodzi od metod Dworeckiego, nie widząc w nich sposobu na zdobycie zdecydowanej przewagi w partii, a nasi krajowi szachiści nadal posługują się jego starymi doktrynami, przez co nie są w stanie wybić się ponad przeciętność? Problem jest dyskusyjny, i warty podjęcia szerszej polemiki z trenerami.

Interesującym i problematycznym zagadnieniem jest sposób podejścia do nauki szachów, o czym sygnalizowałem już na wstępie niniejszego artykułu. W swojej trzytomowej książce pt. „Końcówki szachowe” (wyd. Arden, Rzeszów 2001) Bogdan Zerek wspomina, iż wielcy, klasyczni mistrzowie zalecali rozpoczęcie pracy nad szachami od nauki końcówek. Ich argumentem był cel gry w szachy, czyli danie mata wrogiemu królowi. Ale w trakcie gry nie zawsze do niego dochodzi. Poza tym, czy celem partii nie jest po prostu zwycięstwo, uzyskane bądź poprzez zamatowanie króla, bądź poddanie się przeciwnika? A właściwie, dlaczego naukę szachów należy rozpocząć właśnie od końcówek? Przecież partia szachowa nie rozpoczyna się od końcówki, lecz od początkowego ustawienia bierek, których stopniowe wyprowadzenie nosi nazwę odpowiedniego debiutu. Dopiero poprzez tą wstępną fazę rozwoju, partia stopniowo przechodzi w grę środkową, a ta, przynajmniej teoretycznie, w końcówkę. Wydaje się więc, że odpowiednim i naturalnym sposobem podejścia do nauki szachów, przynajmniej na początkowym etapie, będzie położenie nacisku jednocześnie na wszystkie trzy fazy partii. Myślę, że dzięki takiemu systemowi szkolenia, uczeń będzie mógł zrozumieć rolę poszczególnych faz gry oraz sposobu przejścia od debiutu do gry środkowej i końcówki. Co więcej, zwrócenie uwagi na prawidłowy wybór debiutu oraz właściwe jego rozegranie, umożliwi szachiście zrozumienie mechanizmu uzyskania przewagi jeszcze przed etapem gry środkowej, która, być może przejdzie w końcówkę.

Podczas moich treningów pod kierunkiem mm Aleksandra Czerwońskiego http://www.konikowski.net/ciek11.php#mojkurs oczywiście ćwiczyłem rozgrywanie końcówek, ale ten punkt nauki nie był wiodący. Mój nauczyciel przywiązywał wagę do stopniowego wyćwiczenia mnie we wszystkich fazach gry. Powiem więcej, kładł spory nacisk na prawidłowy sposób rozgrywania debiutu, podkreślając że jest to bardzo ważna faza gry, umożliwiająca już na wstępie walkę o dominację na szachownicy. W trakcie nauki demonstrował mi przypadki, gdy zaniedbania w początkowej fazie gry skutkowały późniejszą przegraną, gdyż gracz nie był w stanie wzmocnić pozycji pomimo dobrej znajomości metod rozgrywania fazy gry środkowej oraz końcówki. Czyli proces nauki obejmował równolegle trzy etapy partii, ale z podkreśleniem że debiut jest niezwykle ważną jej częścią, naznaczającą pewnym „piętnem” dalszy przebieg rozgrywki. Na przykład tym piętnem poza zdobyciem bądź utraceniem przewagi jest utworzenie określonej struktury pionkowej, mającej niezwykle ważne znaczenie dla charakteru gry.

Wymienię tu przykładowe problemy debiutowe, poruszane podczas moich treningów u mm Czerwońskiego:

1. Debiut a partia jako całość. Podejście do partii szachowej jako całości, w której kolejne fazy gry logicznie wynikają z poprzednich. Wykazanie wpływu prawidłowo (albo źle) rozegranego debiutu na przebieg gry środkowej, i uzyskanie w niej przewagi bądź gorszej pozycji (przy źle rozegranym debiucie). Walka o opanowanie centrum, rozwój figur, zdobycie przewagi w debiucie, prawidłowe uproszczenie materiału w grze środkowej, prowadzące do realizacji przewagi w wygranej końcówce.

2. Ustawienie króla w debiucie. Omówienie zagadnienia prawidłowego ukrycia króla poprzez zroszowanie we właściwą stronę. Wykazanie niebezpieczeństw na jakie jest narażony monarcha, pozostający w centrum bez wykonania roszady. Sposób realizacji przewagi pozycyjnej przy braku roszady u przeciwnika. Atak na króla.

3. Naruszenie zasad w debiucie. Konsekwencje źle prowadzonego rozwoju figur, strata temp, materiału, itp.

Krzysztof Kledzik

sty
30

Szachy kobiece zawsze wzbudzały emocje. Panie – w odróżnieniu od swych kolegów – grają przeważnie bojowo i do końca. Umówionych remisów prawie nie ma. Sam oglądam bardzo chętnie partie szachistek, ponieważ tutaj zawsze dzieje się coś ciekawego.

W ostatnich czasach płeć piękna daje sobie doskonale radę w pojedynkach z panami. Na uznanie musiały czekać jednak wiele lat.

////////////////////////////

Szachy bez dam – płeć mózgu na szachownicy

Kiedy w 1929 Vera Menchik, ówczesna szachowa mistrzyni świata otrzymała – jako jedyna kobieta – zaproszenie do wzięcia udziału w prestiżowym turnieju w Karowych Warach, austriacki arcymistrz Albert Becker raczył dworować sobie proponując założenie klubu jej imienia, którego członkami mieliby stać się pokonani przez nią szachiści. Inny Austriak, Hans Kmoch – miał się zakładać się, że wystąpi w stroju baletnicy, jeśli kobieta zdobędzie więcej niż trzy punkty. Ku uciesze komentatorów Becker został pierwszym członkiem klubu własnego pomysłu. Jego kolega do końca turnieju musiał drżeć z przerażenia. Vera Menchik zdobyła dokładnie 3 punkty. Wygrała dwie partie, dwie zremisowała. Przegrała siedemnaście. Turniej zakończyła na ostatnim, 22 miejscu.

////////////////////////////

Na tegorocznym turnieju w Gibraltarze nasi arcymistrzowie przekonali się na własnej skórze, że trzeba poważnie traktować zmagania z zawodniczkami, ponieważ „zimny prysznic” jest całkowicie realny.

Dla przypomnienia:

Partia 1
Partia 2
Partia 3

Trener Artur Jakubiec już w 2005 roku stał się ofiarą 16-letniej juniorki. Partia jest bardzo pouczająca. Warto ją więc przypomnieć.

New Picture (1)

Źródło: ChessBase

Partia została opublikowana w Panoramie Szachowej 2006 (3-147).

Panorama1

Panorama2

sty
29

Jak finansować polski sport? To pytanie jest obecnie jednym z najczęściej omawianych w gabinetach ministerstwa sportu. Szefowa resortu Joanna Mucha planuje odciąć niektóre związki sportowe od finansowej kroplówki. Chodzi o dyscypliny, w których od lat nie odnosimy sukcesów, ale także o te związki, które nie mają dobrego planu na przyszłość i tylko przejadają publiczne pieniądze. Uzyskaną nadwyżkę ministerstwo mogłoby przekazać na strategiczne dyscypliny (np. lekkoatletyka) i sport powszechny.

Ministerstwo sportu przedstawi nowy plan finansowania związków już w tym tygodniu. Dokładna data konferencji nie została jeszcze podana. To może być sądny dzień dla niektórych dyscyplin. Obecnie w Polsce ministerstwo przekazuje pieniądze kilkudziesięciu zarejestrowanym związkom sportowym. Ile z nich straci dotację?

– Na tę chwilę możemy mówić o pojedynczych sytuacjach [związków które stracą finansowanie – red.] i to nie do końca od nas zależnych, tylko od samych związków. Co najmniej kilka otrzyma wyraźny sygnał, że to ostatni rok ich finansowania – wyjaśniła minister Mucha w rozmowie z Eurosport.Onet.pl.

Ponieważ szczegóły reformy nie są jeszcze znane, na przedstawicieli niektórych dyscyplin padł strach. Ludzie sportu obawiają się, że odcięcie słabiej rokujących związków od pieniędzy z ministerstwa to wylewanie dziecka z kąpielą. Bo nigdy nie wiadomo, gdzie pojawi się przyszły mistrz.

– Gdyby kilkanaście lat temu Polski Związek Gimnastyczny został odcięty od dotacji, to nie byłoby Leszka Blanika i dwóch medali olimpijskich. Wydaję mi się, że wyłączenie finansowej kroplówki to przenośnia. Ministerstwo nie zapomni o tych słabiej rokujących dyscyplinach, ale w pierwszej kolejności to związki muszą wykazać, że mają plan jak te pieniądze dobrze wykorzystać – uważa były gimnastyk i poseł PO Leszek Blanik.

Umiejętne wykorzystanie środków będzie prawdopodobnie osią nowego programu ministerstwa. Joanna Mucha zwracała na to uwagę po spotkaniach z przedstawicielami związków sportowych.

– One bywały szokujące. Żadnych refleksji, żadnych przyczyn niepowodzenia. Nie mamy systemu, poruszamy się od przypadku do przypadku, a nikt za nic nie odpowiada. To cud, że my jeszcze w ogóle zdobywamy jakieś medale – powiedziała minister sportu.

Leszek Blanik za przykład podaje sytuację w Polskim Związku Gimnastycznym.

– To oczywiste, że leży mi na sercu dobro mojej dyscypliny, ale ja twarzą PZG nie zostanę. Jestem dużym oponentem tego, co się dzieje w związku. Gimnastyka zabija się od środka. Jeśli ja przychodzę do PZG ze sponsorem dla kadry juniorów młodszych, a nikt nie jest zainteresowany podjęciem rozmów, no to o czym my mówimy. Tak się nie da funkcjonować w dzisiejszych realiach – mówi Leszek Blanik.

– Tu tkwi sedno reformy. Część związków pracuje dobrze, ale jest też sporo, które tylko czekają na tort ministerialny, żeby go przejeść. Nie szukają sponsorów, nie korzystają z wolontariatu. Jeśli przedstawiciele niszowej dyscypliny wykażą, że mają dobry plan na przyszłość, oparty na szkoleniu młodzieży, to jestem pewien, że o takim związku ministerstwo nie zapomni przy podziale środków – uważa nasz słynny gimnastyk.

Nad rozsądnym wydawaniem pieniędzy przeznaczonych na sport zastanawia się też wiceprezes PZPN i poseł PO Roman Kosecki.

– Każdy grosz się liczy, więc nie możemy wydawać pieniędzy bez kontroli. Chcę poznać szczegóły planu ministerstwa, bo ciekawią mnie losy sportów drużynowych. Choćby piłki nożnej, która jest dyscypliną olimpijską. Przypomnę że zdobyliśmy srebrny medal w Barcelonie w 1992 roku. Piłka nożna jest też uprawiana masowo i nie wiem, czy może zostać pominięta przy podziale pieniędzy. Medale, medalami, ale podział musi być rozsądny. Jako sejmowa Komisja Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki na pewno będziemy chcieli jeszcze przedyskutować tę reformę – deklaruje Roman Kosecki.

Źródło: Maciej Stolarczyk Onet

 

  • Szukaj:
  • Nadchodzące wydarzenia

    gru
    26
    czw.
    2024
    całodniowy MŚ (rapid i blitz)
    MŚ (rapid i blitz)
    gru 26 – gru 31 całodniowy
    World Championship (rapid) 2024, Web 26 – 28 Dec 2024, New York (USA) World Championship (blitz) 2024, Web 30 – 31 Dec 2024, New York (USA) Więcej informacji na ChessBase News Na stronie PZSzach
    sty
    17
    pt.
    2025
    całodniowy Tata Steel Masters 2025
    Tata Steel Masters 2025
    sty 17 – lut 2 całodniowy
    Tata Steel Masters 2025, Web (13) 17 Jan – 2 Feb 2025, Wijk aan Zee (Netherlands) Dodatkowa informacja
  • Odnośniki

  • Skąd przychodzą

    Free counters! Licznik działa od 29.02.2012
  • Ranking FIDE na żywo

  • Codzienne zadania

    Play Computer
  • Zaprenumeruj ten blog przez e-mail

    Wprowadź swój adres email aby zaprenumerować ten blog i otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach przez email.