Archiwum kategorii ‘Aktualne problemy’
Józef Rybak odniósł się do aktualnej sytuacji na Krymie…
Remis…
Jeśli na tym zdjęciu, ten symultanista
Posiada jakąś tam wiedzę szachową
To winien, przyjąć – strategię – nową
Bo, taka nie przystoi na owego mistrza
Bierki, to nie samochody opancerzone –
W głowice atomowe i rakiety – wyposażone?
To są zwyczajne – klocki do każdej – świetlicy
Do grania w szachy – na szachownicy!
3.03.2014 r.
Były szachowy mistrz świata Garri Kasparow przypuścił ostry atak na Władimira Putina i igrzyska w Soczi w dniu oficjalnego otwarcia imprezy. Rosyjski opozycjonista porównał igrzyska do tych, jakie w 1936 roku zorganizował Adolf Hitler, ponieważ kręciły się wokół tylko jednej osoby.
Parafrazując zdanie z początkowego akapitu wpisu am Mateusza Bartla pt. „Kilka słów o psychologii” powiem, iż znaczenie psychologii w wyczynowym sporcie doceniane jest od dawna, ale przeceniane od kilku dni. Mateusz Bartel wyraźnie określił swoje stanowisko: „jasne jest jednak, że turniej w Wijk został przez Radka przegrany w sferze psychologicznej, a nie szachowej – bo wbrew temu, co można przeczytać „tu czy tam” – Radek przez parę dni nie zapomniał jak się gra, a od rywali (z wyłączeniem grającego na podobnym poziomie Dżobawy) jest znacznie lepszy”. Lekturę artykułu naszego arcymistrza proponuję połączyć z przeczytaniem wpisu Krzysztofa Jopka, będącego kontynuacją omawianego zagadnienia. Bloger ten wyraził pogląd, iż: „W tym artykule [chodzi o wpis Mateusza Bartla] znajdują się, tak myślę, najważniejsze przyczyny nieudanego występu Radka Wojtaszka, w którego, chciałbym teraz podkreślić, cały czas bardzo mocno wierzę. Gdybym nie widział kilku jego występów, tych niedawnych i tych wcześniejszych, to może dałbym posłuch tym, którzy tak chętnie, lekką ręką (lekkimi usty) i z beztroską oznajmiają, że to jest właściwie koniec i ten zawodnik nic już więcej nie pokaże, ponad to co już zdążył zaprezentować”. Zarówno am Batel jak i K.Jopek głęboko wierzą, że przyczyn niepowodzenia naszego zawodnika należy szukać wyłącznie w sferze psychologii. Trudno mi polemizować z powyższymi dwoma deklaracjami będącymi wyrazem wiary (szachowej) cytowanych autorów, bo ta, jak widać nie od dzisiaj, jest kompletnie ślepa i bezkrytyczna. W swojej wierze Krzysztof Jopek zdaje się nie dostrzegać faktu, iż poprzednie zwycięstwa Radek odniósł walcząc z zawodnikami znacznie słabszymi od niego. O tym była już wielokrotnie mowa i wydawało mi się, że sprawa jest całkiem jasna i zrozumiała. Warto nadmienić, że KJ błędnie ocenia naszą postawę, sugerując że stoimy ze świecami nad szachowym grobem Radka Wojtaszka. Tak nie jest, gdyż w różnych naszych komentarzach przewija sie nutka nadziei na przebudzenie szachowe naszego zawodnika i wiara, że w końcu pokaże jakieś solidne szachy na światowym poziomie.
Turniej w Wijk aan Zee obnażył przede wszystkim pewną niemoc szachową Radosława oraz fakt, że gra pasywne szachy z niezbyt dopracowanym repertuarem debiutowym. To w tym tkwi zasadniczy problem Radka, który powinien gruntownie przeanalizować swoje postępowanie szachowe, a najlepiej gdyby zrobił to wraz ze swoimi trenerami. Oczywiście nikt nie neguje znaczenia pomocy psychologicznej dla szachistów. Psycholog może odpowiednio nastawić zawodników na aktywną pracę, wyrobić w nich wiarę w siebie i możliwe osiągnięcia, ale nie przygotuje im ani repertuaru debiutowego ani treningu stricte szachowego. Sprawami psychologii nie można i nie da się tłumaczyć pasywnej gry i niedopracowanego repertuaru debiutowego naszego czołowego zawodnika. Dlatego postrzegam cytowane wyjaśnienia „problemu Wojtaszka” jedynie niedociągnięciami psychologicznymi za próbę odsunięcia na dalszy plan, a przez to zatuszowania rzeczywistych przyczyn jego niepowodzeń. Zresztą jeżeli Radosław Wojtaszek nie jest odpowiednio „ustawiony” pod względem psychologicznym, to tym zagadnieniem powinny zająć się odpowiednie osoby już wiele lat temu, wtedy gdy kształtował się sportowo-szachowy charakter naszego zawodnika. Natomiast odnajdywanie takich niedociągnięć u zawodnika w wieku 27 lat, jest „musztardą po obiedzie” i przespaniem problemu przez psychologów i trenerów. Zastanawiające jest to nagłe „odkrycie” problemów psychologicznych Radka kilka dni po jego klęsce w turnieju, który miał stać się dla naszego zawodnika przepustką do światowych szachów. Myślę, że jest to bardziej próba usprawiedliwienia bryndzy w Wijk aan Zee, niż odnalezienie faktycznej przyczyny tego pogromu.
Krzysztof Jopek i Mateusz Bartel wspominają wcześniejsze rozważania Aroniana o znaczeniu psychologii w szachach. Pamiętajmy jednak że Aronian to szczyty czołówki światowej, która może prowadzić dowolne dyskusje na tematy psychologii, wpływu tego czy tamtego na osiągane wyniki. Natomiast naszym zawodnikom przydało by się raczej zabranie za solidny trening szachowy i opracowanie prawidłowego repertuaru debiutowego, który umożliwił by prowadzenie aktywnej i agresywnej gry. Pod tym względem nadal istnieje duża dysproporcja pomiędzy naszymi zawodnikami a czołówką światową (a nawet jej zapleczem). Topowi zawodnicy mogą pozwolić sobie nawet na ryzykowne eksperymenty debiutowe. Kto wie, być może że Aronian wygrał by partię białymi nawet po ruchach 1.a4 i 2.h4, bo to jest Aronian i on może grać co chce. A nasi zawodnicy, szczególnie osoby młodsze, powinni ćwiczyć aktywne warianty dające realne szanse na uzyskanie przewagi w grze. Myślę że to dotyczy chyba i Wojtaszka, bo widać że on też ma problemy z aktywną grą nastawioną na dominację nad przeciwnikiem. Co ciekawe, niebagatelnym (a może jednym z głównych?) problemem naszych zawodników jest lenistwo, o którym wspominała am Monika Soćko. Dobrze, że choć jedna osoba z polskiej czołówki nie „zamiata pod dywan” bolączek naszych szachów, lecz mówi o nich otwarcie.
Krzysztof Kledzik
Nie jestem kibicem piłki nożnej. Nie oglądam meczów i nie świętuję sukcesów polskiego futbolu. Ale wiem, że Lechia Gdańsk to znany i szanowany klub, który cieszy się w moim mieście wielkim uznaniem. Nie sposób go przemilczeć mówiąc o polskim sporcie. Nic więc dziwnego, że osiągnięcia tego klubu są tematem różnych prasowych doniesień, w tym i artykułów w dodatku Trójmiasto do Gazety Wyborczej. W jednym z nich ustosunkowano się do ostatnich zmagań Lechii z klubami Podbeskidzie Bielsko-Biała oraz Ruchem Chorzów i snuto przewidywania na przyszłość. Czy wróżono wspaniałe zwycięstwa Lechii? Nie. Czy twierdzono że jej piłkarze są zawodnikami ze ścisłej czołówki światowej? Nie. Czy rozgrzeszano niepowodzenia sportowe klubu? Nie. Czy udawano że jak zwykle nic się nie stało? Nie.
W takim razie co napisano we wspomnianym artykule? Cóż, „wdepano w ziemię” kilku napastników z tej drużyny. Wykazano, że z takimi zawodnikami klub nie ma co marzyć o znaczących osiągnięciach. Wykazano nieudolność piłkarzy, i to raczej bez „ogródek”. Przewidywania autora artykułu co do przyszłości klubu nie pozostawiają wątpliwości, że gra zawodników regularnie obijanych przez przeciwników oraz mających kłopoty z trafieniem w piłkę, może przyczynić się do klęski Lechii Gdańsk.
Artykuł w Gazecie Wyborczej nie był przychylny dla tutejszego klubu sportowego. Czy jednak jego władze oskarżyły autora o atakowanie polskiej piłki nożnej? Nie. Czy zarzucano mu kalanie środowiska piłkarskiego? Nie. Czy trener Lechii zwymyślał redaktora sportowego na forach internetowych? Nie.
Dziwne? Nie, gdyż powszechnie wiadomo że takie doniesienia prasowe wskazują na faktyczne braki w polskiej piłce nożnej, ujawniają niedociągnięcia szkoleniowe, poruszają problemy klubów sportowych, itp. Czyli w zamyśle autorów, naświetlają sprawy, których wyeliminowanie może przyczynić się do podniesienia poziomu umiejętności zawodników i w konsekwencji do osiągnięcia przez nich lepszych rezultatów. Takie artykuły traktuje się raczej jak wyraz troski o tą dziedzinę sportu
.…
Moje artykuły często kończę jakąś konkluzją. Tym razem jej nie będzie. Proponuję raczej, aby każdy z Czytelników zrobił to we własnym zakresie.
Krzysztof Kledzik
Niedawny post Krzysztofa Jopka: Link zaowocował polemiką, której echa brzmią również na niniejszym blogu. Komentarze czytelników nie były czarno-białe, z czego wynika że problem dopingu w szachach oraz medialne nagłośnienie tej sprawy nie może być oceniane w tak prostych kategoriach jak złe-dobre. Fakt ten nie uszedł uwadze Krzysztofa Jopka, który zamieścił wpis: Link będący jego przemyśleniami na temat wcześniej poruszonego zagadnienia i zamieszczonych komentarzy.
Odnosząc się do treści artykułu nie widzę powodu sięgania po tłumaczenia oparte na postmodernizmie oraz tego, iż cyt. „teraz wydaje się, że wszystko może być tłumaczone i interpretowane w dowolny sposób, wedle indywidualnych kryteriów”. Żyjemy w czasach swobodnej wymiany myśli i opinii, i w pełni korzystamy z tego przywileju. Internet pełen jest różnotematycznych forów dyskusyjnych oraz blogów, które przeznaczone są dla osób pragnących polemizować na dowolne tematy. W końcu każdy z nas ma zakorzenioną potrzebę rozmowy z drugim człowiekiem i wymienianie opinii dotyczących jakiś zagadnień. Oczywiście są kraje, których władze usilnie starają się ograniczyć ten przywilej, czyli mówiąc potocznie, chcą zamknąć ludziom usta. To tu niedaleko za naszą wschodnią granicą. Natomiast w Polsce już (i mam nadzieję że jeszcze) panuje wolność słowa. Między innymi polega ona na tym, iż każdy z nas ma prawo do własnej oceny różnych faktów, zjawisk, opinii, postaw, itp. i ma prawo oraz możliwość wypowiadania bądź zamieszczania w internecie swoich interpretacji. Oczywiście ważne jest zachowanie kultury wypowiedzi, a z tym niestety nie jest najlepiej w naszym kraju.
Wracając do wspomnianego blogu, pan Krzysztof użył niezręcznego sformułowania, iż cyt. „pisząc mój ostatni tekst na początku byłem przekonany, że nie dopuszczę do wielogłosu w sprawie dopingu, że sprawa jest tak oczywista jak to, że mat w szachach kończy grę”. Może mat kończy grę, a może nie. O tym i tak zadecyduje sędzia, a nie my. W końcu to co dla nas jest oczywiste, nie musi być takie z punktu widzenia prawa (karnego, sportowego, itd.). Jako bloger o skłonnościach filozoficznych, pan Krzysztof nie tylko nie powinien wyrażać dezaprobaty dla chęci wyrażenia opinii przez czytelników na temat problemów dopingowych, lecz warto aby wręcz zachęcał do dyskusji. Świat nie jest czarno-biały, podobnie jak sprawa dopingu. Na przykład, czy można na równi oceniać „naćpanie” się amfetaminą szachisty przed ważną partią (skutkujące lepszym przyswojeniem materiału teoretycznego, szybszym liczeniem wariantów, itp.), i zażycie leku na polepszenie ukrwienia mózgu przez osobę chorą, której lekarz zalecił taką kurację? Ta sprawa nie ma jednoznacznej oceny, i dlatego warto zachęcać czytelników do dyskusji. Jestem przekonany, że rozmowa o takich drażliwych problemach poszerzy horyzonty nasz wszystkich. I nikt nie chce tu walić w pana Krzysztofa żadnym „odłamkowym”, bo nie chodzi o dokopanie bliźniemu, lecz o otwartą dyskusję o zagadnieniach, których ocena nie jest jednoznaczna.
Krzysztof Kledzik
Nikt nie pochwala niezgodnego z prawem dopingu w sporcie, gdyż ta forma sztucznego zwiększania swoich umiejętności jest zwyczajnym oszustwem. Czasy się zmieniają i afery dopingowe zaczynają gościć na szachowych salach turniejowych. Chyba nie ma szans na zduszenie w zarodku tej patologii, jednak można poważnie ograniczyć skalę zjawiska poprzez rygorystyczne kontrole, podobne do tych, stosowanych w innych dziedzinach sportu. Ostatnio Krzysztof Jopek na swoim blogu poruszył zagadnienie dopingu w szachach: Link, słusznie je piętnując.
Oprócz samego artykułu zainteresowały mnie komentarze zamieszczone pod nim, a w szczególności kontrowersyjna opinia znanego w internetowych kręgach szachowych, Władka z Polańca. Wyraził on przekonanie, iż „Doping w szachach jest potrzebny, by społeczność Świata dowiedziała się o takiej grze jak SZACHY. Chwała temu 12-latkowi że o szachach możemy czytać i to szachistom nie szkodzi. Moim zdaniem mamy zbyt mało afer w szachach i dlatego mało ludzi w Polsce wie co to są Szachy. Gdybym znał mechanizm oszustwa to sam bym spróbował jak to DZIAŁA. Oszukiwanie w szachach jeszcze nikomu nie zaszkodziło a raczej dopinguje ludzi do poznania programów szachowych i do lepszego zrozumienia Szachów. Moim zdaniem tylko ludzie mało obyci w szachach będą robić z tego aferę. Czekam na następne ujawnienie afery… może wtedy Polski Związek Szachowy poważnie będzie traktował taka dyscyplinę sportu i kultury jak SZACHY”. Niewątpliwie powyższa wypowiedź Władka jest bardzo prowokacyjna i obrazoburcza. Oczywiście natychmiast spotkała się z kontrą innych komentatorów, podważających sens postawy pro-dopingowej. Ale czy kontrowersyjny Władek z Polańca nie ma choć odrobiny racji? Może w „tym szaleństwie jest metoda”?
Nie od dziś wiadomo, że szachy nie są medialna grą. Zresztą cóż medialnego może być w widoku dwóch zawodników rozgrywających partię szachów klasycznych? Przerysowując ten obraz, siedzą godzinami nad szachownicą, nieomal w bezruchu. Pozornie nic się nie dzieje. Obserwator, powiedzmy nie-szachista, nie wie dlaczego gracze przestali dawać oznaki życia. Przez głowę przymykają mu przykładowe wyjaśnienia:
- szachiści zasnęli
- mają słaby refleks
- myślą powoli
- nie żyją
Jeżeli ktoś z Czytelników ma swoje propozycje wyjaśnienia bezruchu zawodników, proszę je dopisać w komentarzach. Szachy pozbawione akcji, ruchu, dynamiki, wydają się być grą „bezpłciową”, bez wyrazu – „bez jaj”. Z takim wizerunkiem i potocznym odbiorem szachów i szachistów, trudno przebić się do mediów z tą grą. Zatem może lepiej promować szachy szybkie i błyskawiczne? Niewątpliwie mają w sobie więcej dynamiki i przełamują zakorzeniony i fałszywy stereotyp szachów jako gry nudnej, w której nic się nie dzieje, przeznaczonej dla niechlujnie ubranych dziwaków, których procesy myślowe zachodzą tysiące razy wolniej niż u przeciętnych ludzi (tzw. refleks szachisty).
Tutaj w promocję wizerunku szachów jako gry dla osób „z jajami” wpisuje się komentarz Władka. Nie popieram dopingu, ale zapewne szachiście z Polańca chodziło o to, że zaistnienie problemu farmakologicznego wspomagania w szachach ukazuje iż jest to prawdziwy sport i bezpardonowa rywalizacja, czasami nawet o duże pieniądze. Zaistnienie problemu dopingu w szachach oraz nagłośnienie tego zjawiska może pomóc wprowadzić szachy do mediów. Niestety wprowadzenie nastąpi przez złe drzwi, od strony oszustwa i naginania prawa, ale nie ma co liczyć na to iż media zainteresują się np. szachami klasycznymi, które po czerwonym dywanie wprowadzą do swojej ramówki. Czytelnicy gazet i widzowie telewizyjni przepadają za sensacjami i aferami, które napędzają kołowrót medialny. Być może, że doping w szachach stanie się dla tego kołowrotu przysłowiową „wodą na młyn”.
Na zakończenie chciałbym jeszcze raz podkreślić, że jestem przeciwny wszelkiemu oszukiwaniu i dopingowi w sporcie (w szachach również). Powyższy artykuł nie ma na celu propagowania negatywnych postaw, lecz jest jedynie próbą interpretacji wypowiedzi Władka z Polańca.
Krzysztof Kledzik
Nie „odkryję Ameryki” twierdząc, że internet stworzył pole działania osobom chcących publicznie wyrazić swoją opinię na najróżniejsze tematy. Oczywiście ta nowa forma przekazu jest zarówno dobrodziejstwem jak i przekleństwem współczesnych czasów: Link. Zauroczeni możliwością nieskrępowanego wypowiadania się, często przekraczamy granice przyzwoitości. Przywołani do porządku zasłaniamy się hasłami typu „precz z cenzurą”, „ograniczanie wolności słowa”, „zamach na swobodę wypowiedzi”, itp. W końcu, gdy zabraknie nam argumentów przyjmujemy postawę cierpiętniczą, stosując sprytny wybieg psychologiczny, w którym z kata stajemy się ofiarą. Mam nadzieję, że nie muszę podawać konkretnych przykładów takiego zachowania. Dla zainteresowanych Czytelników, o problemach zachowania kultury podczas wypowiadania swoich opinii w internetowych dyskusjach, wspominałem już dawniej: Link
Niestety cytowanego artykułu zapewne nie czytała Ewa Wójciak, aktorka i szefowa poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. A szkoda. O publicznym zachowaniu pani Wójciak wspomina redaktor Michał Danielewski w swoim artykule pt. „Argentyna to nie Polska”, zamieszczonym w Gazecie Wyborczej z dnia 18 marca 2013 roku. Dowiedziałem się z niego ze zdumieniem, że Ewa Wójcik na swoim profilu na Facebook-u zamieściła sformułowanie dotyczące nowego papieża: „No i wybrali ch…, który donosił wojskowym na lewicujących księży”. Według słów redaktora Danielewskiego, we wspomnianym wpisie zwrot „ch…” był zapisany bez skracania.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać, gdyż prezydent Poznania Ryszard Grobelny wyraził swoje oburzenie zachowaniem pani Wójciak, a poseł Solidarnej Polski Tomasz Górski złożył odpowiednie doniesienie do prokuratury. Zresztą administratorzy Facebook-a szybko zablokowali konto Ewy Wójciak. Natomiast ta tłumaczyła się rozbrajająco, że: „Przecież prywatne wpisy nie powinny być przedmiotem dyskusji. Nie zamierzałam tego ogłaszać publicznie, to była moja wypowiedź dla grona znajomych”. Skoro pani Wójciak pragnie zachować swoje wypowiedzi dla kręgu znajomych, to powinna zrezygnować z zamieszczania ich na publicznym portalu, który z prywatnością, dyskrecją i ograniczeniem dystrybucji informacji ma tyle wspólnego co przysłowiowy „piernik z wiatrakiem”. Częstym błędem jest zamieszczenie na publicznym portalu jakiejś wypowiedzi czy zdjęcia pod wpływem impulsu, czego później bardzo się żałuje bo „internet nie zapomina”. Ale „odkręcić” całą sprawą jest już bardzo trudno, a czasami jest to wręcz niemożliwe. Pozostaje powszechny niesmak i gorzka nauczka na przyszłość.
Nie jestem zwolennikiem „zamiatania pod dywan” różnych drażliwych problemów, ale jeżeli takie są, to pragnąłbym aby dyskusja o nich przebiegała w kulturalnej atmosferze, a nie pod hasłem wyzwisk i wulgaryzmów. Ale o to można prosić, prosić i prosić. Mogę podać odpowiednie linki dla zainteresowanych. Znamienne jest zakończenie artykułu redaktora Danielewskiego. Pani Wójciak skarży się, iż po zamieszczeniu wpisu na Facebook-u zaczęła otrzymywać różne niecenzuralne określenia pod swoim adresem. Stwierdziła więc: „Dziwię się, że niektórzy postanowili stanąć w jednym szeregu z tym rynsztokiem. To raczej świadczy o nich, a nie o mnie”. Czyli typowe „przekręcanie kota ogonem”, tak aby wobec braku argumentów na swoją wątpliwą obronę, kreować się na ofiarę rzekomej nagonki na nią.
Skąd ja to znam…?
Krzysztof Kledzik
W Gazecie Wyborczej z 26 lutego br. zamieszczono artykuł poświęcony naszej biegaczce narciarskiej, Justynie Kowalczyk. Tekst ten dostępny jest również na stronie – Link. Zaciekawił mnie zarówno jego podtytuł, jak i krótki akapit w którym trener pani Justyny, Aleksander Wierietielny, wypowiedział się na temat oczekiwań w stosunku do swojej podopiecznej. Wyraził się w następujący sposób: „Wiecie, dlaczego nie wystartowała w biegu na 10 km techniką dowolną? Bo to Justyna Kowalczyk. Nie tyle ona, ile wszyscy – kibice i dziennikarze – czekają wyłącznie na medale. Czwarte czy piąte miejsca nikogo nie interesują, są traktowane jak porażki”.
Od czołowych sportowców takich jak wspomniana Justyna Kowalczyk oczekuje się wspaniałych zwycięstw nad równymi sobie a nie nad zawodnikami niższymi o kilka kategorii – Link i zajmowania miejsca w pierwszej trójce na podium. Innych lokat nie bierze się pod uwagę. Ciekawe, że w wielu dziedzinach polskiego sportu takie podejście do osiąganych rezultatów jest czymś normalnym, a wymagania wobec sportowców są duże. Np. po pani Justynie oczekujemy miejsca na podium. Podobnie Adam Małysz nie miał klapnąć tuż za progiem, lecz miał lecieć daleko, dalej niż inni. Niechlubnym wyjątkiem w tych dalekosiężnych oczekiwaniach jest piłka nożna – Link oraz szachy Link. O polskim footbolu powiedziano już dużo, stąd temat jest znany. Natomiast wśród polskich szachistów zawodowych oraz na blogach zaprzyjaźnionych z nimi trwa afirmacja kiepskich wyników sportowych i mizerii szachowej – Link. Nie tak dawno usiłowano przekonać nas, że zajęcie czwartego miejsca nie jest powodem do ogłoszenia porażki – Link. Ciekawe, że ta postawa wyraźnie kłóci się ze stanowiskiem trenera Justyny Kowalczyk, wyraźnie promującego „wysokie loty” sportowe. Ale skoro sami przedstawiciele PZSzach-u nie widzą niczego niestosownego w polskiej mizerii szachowej, to trudno dziwić się że podobne poglądy reprezentuje duża część entuzjastów szachów.
W tle cytowanego artykułu z Gazety Wyborczej przewija się problem niedawnego upadku pani Justyny – Link. To zdarzenie było wielkim niefartem. Nie wiem czy był związany z czystym przypadkiem, czy uszczerbkiem w technice. Jeżeli był to zwykły „wypadek przy pracy” to należy szybko o nim zapomnieć, bo faktycznie tym razem nic się nie stało. Natomiast ewentualny defekt w technice zapewne będzie wyeliminowany po dogłębnej analizie tego upadku. Niefortunny przypadek pani Justyny można porównać do porażki arcymistrza szachowego, zaplątanego w jakiś wariant kończący się utratą figury. Takie sytuacje zdarzały się nawet podczas meczów o mistrzostwo świata. Ale były to pojedyncze przypadki, a nie coś systematycznego.
Zwraca uwagę też marsowe podejście trenera Wierietielnego do problemu upadku pani Justyny. Według mnie to przykre wydarzenie jest epizodem, który tak szybko minął jak się pojawił. Ale trener przykładający się rzetelnie do swojej pracy nie przechodzi nad taką sytuacją do porządku dziennego. Dla niego jest to zdarzenie wymagające głębszej analizy, wyciągnięcia wniosków i zastosowania metod pozwalających wyeliminować w przyszłości podobne przypadki. Szkoda, że takiej postawy nie promuje Polski Związek Szachowy. Od wielu lat systematyczne porażki naszych kadrowiczów „spływają” po władzach PZSzach-u, które nawet nie zająkną się o tym problemie. Cóż mogę powiedzieć jako puentę tego artykułu? Chyba to, że w stosunku do pani Justyny żywię uzasadniony optymizm w jej doskonałe wyniki, na najlepszym światowym poziomie. Natomiast w przypadku naszych asów szachowych pozostaje mi nadzieja na okazjonalne wyniki, wydarte od czasu do czasu na jakimś turnieju.
Krzysztof Kledzik