Wracam do wywiadu z Moniką Soćko w Macie Nr 4 – 2017.
Pytanie Pawła Dudzińskiego: Spotkałem się z taką opinią, że nasze zawodniczki mają trudności w samodzielnej pracy nad debiutami. Jak skomentujesz?
Monika Soćko: Niestety my, ani w ogóle polska młodzież nie jesteśmy nauczeni samodzielnej pracy nad szachami, W Rosji czy na Ukrainie juniorzy bardzo ciężko pracują. U nas jest tylko głaskanie po główce – wielokrotnie słyszymy na turniejach: „Jak przegrasz, to nic sie nie stanie!”. Brakuje nam szachowego rygoru, aby trening był też męczący, a nie tylko przyjemny. Wiadomo, że bez pracy nie ma kołaczy. Ja staram się sama pracować. Mój mąż wpoił we mnie zasady samodzielnej pracy nad debiutami. Czasami mi się to udaje, a czasami mniej…
//////////////////////////////////////////////
Z tym „głaskaniem po główce” to nasza arcymistrzyni ma absolutnie rację. To zjawisko jest niestety ogólnie akceptowane przez naszych działaczy i szkoleniowców. Oczywiście nie można wszystkich wrzucać do jednego worka, ale niestety ta tendencja jest często spotykana w polskich szachach wyczynowych.
Nierzadko usprawiedliwia się słabe wyniki naszych kadr i zwala się winę na „spadek formy”. Nie szuka się przyczyn porażek, które wielokrotnie są spowodowane niedostatecznym wyszkoleniem, najczęściej brakiem optymalnie opracowanego repertuaru debiutowego. Częstokrotnie wszelkie niepowodzenia są zamiatane pod dywan itd.
Tymczasem polskie szachy mają tylko Radosława Wojtaszka, który potrafi walczyć z czołówką świata i młodego Jana Krzysztofa Dudę, który systematycznie podwyższa swoją siłę gry i ranking.
Chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że aby znaleźć sponsorów z odpowiednią kasą trzeba pochwalić się wynikami na światowym poziomie, np. wyczynem Wojtaszka w Dortmundzie. Zwycięstwa w turniejach o średnim rankingu 2600 na pewno nas cieszą, ale mogą być niewystarczającym atutem w znalezieniu bogatego patrona!