Gdy zainteresowałem się bliżej szachami, a był to 1961 rok, w sklepie sportowym w Bydgoszczy można było kupić tylko 5 książek szachowych w języku polskim. Były to końcówki Gawlikowskiego (2 tomy) i Szulcego oraz „Teoria debiutów szachowych” (2 tomy) Keresa.
Kilka polskich książek zakupiłem potem w miejskim antykwariacie, ale w sumie było tego niewiele. Trzeba było sięgać po literaturę fachową po rosyjsku.
Potem udało mi się zamówić w Ośrodku Informacji i Kultury NRD w Warszawie komplet świetnych książek wydanych przez Sportverlag Berlin. Były to znakomite podręczniki Pachmana, Koblenca, Suetina i Kotowa. Technicznie były one o wiele lepsze od radzieckich wydań, ale oczywiście znacznie droższe.
Tematyka była bogata w różnorodne problemy gry szachowej. Tak więc strategię i taktykę szachów poznawałem na bazie książek w języku rosyjskim i niemieckim. Bardzo cenne były monografie debiutowe Pachmana, Keresa, Tajmanowa i Bolesławskiego. Dzięki temu można było zapoznać się z nowoczesną teorią otwarć.
Gdy Polska stała się krajem wolnym, to jednocześnie poprawiła się sytuacja na rynku wydawniczym w zakresie literatury szachowej w rodzimym języku. Sam włączyłem się w ten nurt i moja pierwsza książka szachowa ukazała się w 1994 roku: Link.
Do tej akcji włączyli się czynnie inni autorzy i do rąk szachistów w Polsce w krótkim okresie czasu trafiło wiele ciekawych tytułów. Także przetłumaczono sporo książek z obcych języków.
Dlatego byłem zdumiony tym, co przeżyłem na mojej pierwszej sesji MASZ w Zakopanem w 1999 roku. Opisałem to w tekście „Gorzka prawda” (Szachy/Chess, 75/76 – 2002). Niektórzy nasi szkoleniowcy polecali obecnej tam młodzieży książki rosyjskie, mimo że znajomość tego języka była „zerowa”. Zauważyłem również, że trenerzy Akademii mają dużą słabość do książek z serii „Biblioteczka szachisty” i studiowanie tego cyklu zalecano też naszej młodzieży.
Ważne jest przecież analizowanie komentarzy. Żadnych korzyści szkoleniowych nie przyniesie studiowanie książek, których treści się nie rozumie!
Od sesji w Zakopanem minęło już wiele czasu i polski rynek szachowy wzbogacił się o wiele wartościowych książek szachowych w naszym języku. Jest naprawdę w czym wybierać tematycznie i dla odbiorców różnych kategorii.
Mimo tego można zauważyć dalej jakieś niedocenianie polskiego rynku szachowego. Była już o tym mowa na blogu: Link.
Dlatego z wielkim zdziwieniem przeczytałem w najnowszym „Macie” opinię Jacka Bielczyka. Szef naszych trenerów chwali książki m.in. Razuwajewa i Tukmakowa, których akurat nie można kupić po polsku.
Nie wspomina natomiast wielkiego zbioru znakomitych książek w języku polskim, które są pożyteczne dla szachistek, szachistów oraz szkoleniowców i bez większych problemów są dostępne na naszym rynku, ale o tym w następnym odcinku.
„To powinno być standardem pracy trenera reprezentacji Polski niezależnie od turniejowego wyniku, niezależnie również od tego czy jest to nadzorowane i współfinansowane przez PZSzach. Tak kształtowała by się prawdziwa Polska Trenerska Szkoła Szachowa, a rynek czytelników weryfikował by realną wartość trenera. Dzisiaj nikt nie uznawałby Dworeckiego za jednego z najlepszych trenerów świata, gdyby nie jego prace – książki” https://szachowazaplatanka.blogspot.com/2016/12/z-najwyzszej-poki-2.html
A mi ciągle chodzi po głowie pytanie, dlaczego nasi trenerzy skupieni wokół PZSzach-u w ogóle nic nie publikują, a jak już to tak rzadko?
Posiadam broszurkę Jacka Bielczyka pt. Partia Hiszpańska, Nowe życie starych idei z biblioteki Penelopy.