Szanowny Panie Jerzy,
garść wspomnień z zawodnej mojej pamięci:
PZszach. Warszawa… Wybory Prezesa Polskiego Związku Szachowego. Jak zwykle i nieprzypadkowo zasiadamy z Marianem w ostatnim rzędzie. Obok nas przysiadł – absolutnie przypadkowo – Jacek Żemantowski – niezastąpiony i niezwykle sympatyczny rzecznik prasowy PZSzach. Wspaniały dziennikarz, prezenter i autor wywiadów z wielkimi postaciami naszych szachów. Z postaciami o wymiarze już wówczas historycznym. Głosowanie… Komisja rachmistrzów liczy głosy… Ogłoszenie wyników… Alleluja i do przodu…
Kto do przodu? Pan Jacek! Od dziś Pan Prezes, nasz Prezes. Do pierwszego rzędu. Co tam do pierwszego. Do prezydialnego. W drodze do prezydium obaj z Marianem pierwsi złożyliśmy Panu Jackowi należne Mu gratulacje. Dopełniło się pismo… Ostatni będą pierwszymi…
Oczywiście, nasze środowisko wyłoniło i zgłosiło kandydatów o bezsprzecznie wyższym od Jacka rankingu szachowym. Ludzi obdarzonych tytułami Mistrzów i Sędziów klasy międzynarodowej. Jednakże to Jacek wygrał? Dlaczego? Myślę, że odpowiedź jest prosta.
PZSzach w szachy nie gra. Polskę reprezentują Mistrzynie i Mistrzowie i daj Boże jak najwięcej – Arcymistrzynie i Arcymistrzowie. Zadaniem PZSzach jest tworzenie warunków rozwoju dla przyszłych mistrzów równych szans walki turniejowej dla aktualnych mistrzów.
Czy tak bywało? Niekoniecznie. To PZSzach nie wystawił Mistrza Bohdana Śliwę do ostatniego olimpijskiego pojedynku z oczywistą potęgą szachową, jaką była drużyna ZSRR.
Mistrzowi do granicy dzielącej świat Mistrzów od świata Arcymistrzów niezbędne było zdobycie ½ punktu. A w ówczesnej formie mógł zdobyć nawet cały punkt. Co do formy podzielał to zdanie pan Witkowski, który w finale MP w 1954 roku zdobył tyle samo punktów co ogłoszony mistrzem Bohdan Śliwa. Ale ówczesna zwierzchność szachowa pomyślała (szachiści to urodzeni myśliciele): nie wypada, aby Polak i katolik wygrał walkę – nawet na szachownicy – z miłującym pokój Związkiem Radzieckim..
Wiele lat później ICCF naprawiło ten apolityczny(?) gigantyczny(?) błąd naszych władz umysłowych czy szachowych, co tutaj co do skutków na jedno wychodzi, przyznając(?) nadając Mistrzowi Śliwie zsłużony tytuł Arcymistrza.
I jeszcze jeden rys Jacka Żemantowskiego. Otóż doprowadził On – bezinteresownie – do udziału Kasparowa w Zjeździe Pzszach i w symultanie w dawnym hotelu Forum….
Przypominam, że problem tytułu arcymistrza Bogdana Śliwy został przedstawiony w wpisie Skoczka2:
http://www.blog.konikowski.net/2016/06/17/polemika-z-andrzejem-filipowiczem/
////////////////////////////////////////////////
Po ukazaniu się mojego tekstu: http://www.blog.konikowski.net/2016/06/16/z-zycia-pzszach-10/ zostałem w sposób niezwykle agresywny zaatakowany przez znaną osobę z kręgów Polskiego Związku Szachowego w korespondencji prywatnej, która już w przeszłości wykazywała się wielką niechęcią w stosunku do mojej osoby. Według niej ta historia jest wyssane z palca i ja powinienem odwołać te oszczerstwa. Ciekawe, że ta osoba sama nie chciała udowodnić swych racji, czyli to ja miałem opublikować dane regulaminowo-punktowe tamtych lat, które by ilustrowały nieprawdę tej tezy. Paradoks!
Natomiast ja mam pytanie do tej właśnie osoby: gdzie był Pan w momencie ukazania się książki Władysława Litmanowicza „Polscy szachiści 1945-1980”, Warszawa 1982, strona 29. Czy wtedy wystąpił Pan tak gwałtownie przeciwko autorowi tej książki, jak do mnie w tym roku? A swoją drogą Skoczek2 przypomniał problem, który był dyskutowany w polskim środowisku szachowym od czasu tego wydarzenia. O tym też pisze w swych wspomnieniach Adam Frysiak!