Z dużą uwagą przeczytałem artykuł Sukces Siergieja Karjakina w najnowszym Magazynie Szachista 5-2016. Autor Andrzej Filipowicz przedstawił analizę końcówki Caruana-Swidler, Moskwa 2016.
Oczywiście w zaciszu domowym i przy pomocy komputera jest łatwo przeanalizować taką pozycję i wydać prawidłową diagnozę. Co innego jest w partii i przy tykającym zegarze.
Andrzej Filipowicz bez problemu wskazał punkty krytyczne w partii i stwierdził m.in. „Cóż, jak zwykle decydującą rolę odegrał brak wiedzy w końcówce. Z tą typową, często zdarzającą się końcówką jest tak – albo się ją zna, albo nie…”
Czy to jest rzeczywiście typowa końcówka i tak często ogląda się ją w praktyce turniejowej? Mam duże wątpliwości!
Sam Fabiano Caruana powiedział po partii, że znał tę pozycję, ale zapomniał. W krytycznym momencie partia trwała już 7 godzin. A więc zadecydowały normalne ludzkie słabości: zmęczenie i pamięć! Jak można więc ganić czołowego szachistę świata o brak znajomości koncówek?
W wpisie m.in. napisałem:
Nie rzadko widzimy w praktyce turniejowej przeróżne wpadki w grze końcowej szachistów wszystkich klas, nawet ze ścisłej czołówki światowej. Czy świadczy to o słabej znajomości końcówek zawodników nawet z najwyższej półki?
Na pewno nie! Ale dość często taką wersję wypadków przedstawiają zwolennicy gry końcowej. Według nich powinno się więcej uwagi w treningu poświęcić końcówkom, gdyż one decydują o ostatecznym wyniku partii.
Taka teoria wydaje się mocno abstrakcyjna, gdyż aby dojść do końcowej fazy gry trzeba najpierw „przeżyć” wydarzenia na początku walki, czyli w debiucie i grze środkowej.
Trzeba brać też pod uwagę fakt, iż zawodnicy muszą często pokonać wiele przeszkód w trakcie partii. Nie tylko czysto szachowych, ale także wchodzą w grę kwestie kondycyjne. Partia szachowa może przecież trwać wiele godzin i często zmęczenie oraz psychiczne napięcie długotrwałą walką są przyczyną popełnianych błędów.
Jednakże o tym przeważnie się nie pisze i nie mówi, tylko oskarża się o nieznajomość końcówek zawodników. Bądźmy więc ostrożni w diagnozowaniu takich przypadków, które mogą wystawić tylko komuś nieuzasadniony zarzut.
Podobnych przypadków miałem sporo we własnej praktyce turniejowej. Podobne „klęski” widziałem również w twórczości znakomitych graczy i nawet mistrzów świata.
Jesteśmy przecież tylko ludźmi, a nie robotami szachowymi!
Na blogu przedstawiliśmę wspomnianą końcówkę: link.
W tekście napisałem: Zwracam uwagę na to, że choć te końcówki są teoretycznie równe, to w praktyce bardzo często wygrywa strona silniejsza materialnie. Sam widziałem na własne oczy takie momenty. Przypominam sobie pewną imprezę szachową (około 35 lat temu), kiedy to mój ówczesny podopieczny Roman Tomaszewski z Częstochowy „oszukał” w takiej pozycji największego specjalistę tego typu końcówek w kraju.
W praktyce turniejowej, przy tykającym zegarze, wszystko jest możliwe!
Teraz precyzuję tę informację. Końcówka była grana w czasie mistrzostw Polski w Tarnowie w 1979 roku i „ofiarą” Romana Tomaszewskiego stał się sam Andrzej Filipowicz. Jak na ironię miał on wcześniej wykłady na ten temat w trakcie jednego zgrupowania kadry, którego uczestnikiem był Romek.
Końcówka była oczywiście remisowa, ale młodszy ją wygrał. Po partii Tomaszewski krótko skomentował wynik: „Łatwo pokazuje się taką końcówkę z notatkami przy tablicy demonstracyjnej, niż demonstruje się ją w rzeczywistej grze”. I miał rację!