Po ukazaniu się wpisu Przed końcówką jest debiut! (24) znowu rozgorzała na blogu dyskusja o znaczeniu debiutów we współczesnych szachach. Ten temat był tutaj już wielokrotnie omawiany.
Np. przypominam taki wątek:
Kilka lat temu studiując książkę Stanisława Gawlikowskiego „100 zwycięstw polskich szachistów“, Penelopa 1997, natknąłem się na stronie 122 na opis udziału Bogdana Śliwy w turnieju w Budapeszcie w 1952 roku.
Autor napisał: „Przez dwa powojenne dziesięciolecia w polskich szachach królował Bogdan Śliwa. Debiutując w pierwszych powojennych mistrzostwach Polski w Sopocie w 1946r., odniósł wielki sukces – zajął I miejsce i zdobył pierwszy (z sześciu w całej karierze) tytuł mistrza Polski. Po raz drugi zdobył tytuł w 1951 r., rozpoczynając całą serię zakończoną dopiero w 1954 r., a po raz ostatni został mistrzem kraju w 1960 r.
Gdy w 1952 r. Węgrzy organizowali wielki turniej poświęcony rok wcześniej zmarłemu jednemu z najsilniejszych szachistów okresu międzywojennego – Gezie Maróczy`emu, właśnie Śliwa miał bronić imienia polskich szachów. Trudno było liczyć na sukces, skoro startowali między innymi Keres, Geller, Botwinnik, Smysłow, Stahlberg, Szabo, Petrosjan, ale można się było wiele nauczyć, a przy okazji pokrzyżować plany nawet najwybitniejszym arcymistrzom. Wiadomo było, że najsilniejszą stroną Polaka jest gra środkowa, a najsłabszą debiut. Niestety, z losowania wynikało, że już na starcie nasz mistrz będzie walczył z całą czołówką. Obnażyła ona bezwzględnie braki w przygotowaniu teoretycznym Polaka. Efekt był tragiczny. Po 10 rundach na koncie Śliwy widniało tylko 1.5 punktu …
//////////////////////////////////////////////
Stanisław Gawlikowski przypomniał w swej książce problem przygotowania teoretycznego, który jest „odwieczną zmorą” polskich szachów. Już jako początkujący szachista zastanawiałem się, dlaczego nasi mistrzowie Polski z reguły zajmują końcowe lub nawet ostatnie miejsca w turniejach międzynarodowych. Dlaczego nasi czołowi zawodnicy są najsłabsi w tzw. „Krajach Demokracji Ludowej”? Rzadko byliśmy świadkami jakiś sukcesów turniejowych naszych asów.
Później już jako trener analizowałem tę kwestię i doszedłem do wniosku, że w innych krajach mocny nacisk kładziono na fazę debiutową. Tymczasem u nas ten problem traktowano mocno ulgowo i preferowano przede wszystkim grę środkową i końcówki. Modna była taka teza: „Studiuj grę środkową i końcówki, a w debiucie dasz sobie radę”.
Dlatego trenerzy często marginalnie zajmowali się tym zagadnieniem. Preferowano ogólne plany gry w otwarciach, co nie było wystarczające już na wyższym szczeblu. Kiedyś opisałem w „Magazynie Szachista” przypadek czołowego krajowego szkoleniowca, który „opracowywał” w słupku warianty debiutowe bez komentarza i kazał się uczyć ich na pamięć. Na kolejnym treningu sprawdzał, czy uczniowie wykonali zadania domowe.
Sam jako trener polecałem swoim podopiecznym pracę nad teorią debiutów polegającą na studiowaniu całych wzorcowych partii, aby w ten sposób prześledzić fazy przejściowe do gry środkowej i nawet końcówki. Można poznać przez to typowe plany gry i ważne struktury pionkowe. Ta wiedza ułatwi nam zrozumienie problemów strategicznych i taktycznych w granych przez nas otwarciach.
O tych problemach piszę w swojej najnowszej książce Szachy dla przyszłych mistrzów.
Problemy nauki debiutów poruszałem wielokrotnie w artykułach w fachowej prasie i książkach, także na tym blogu i stronie.
Tymczasem u nas w Polsce są osoby, które w dalszym ciągu preferują teorię Capablanki sprzed 100 lat!
W artykule „O statystyce i prognozowaniu” (Magazyn Szachista, luty 2005) pisałem, że od wielu lat zajmuję się analizą gry czołówki polskiej i moimi wnioskami dzielę się na łamach krajowej prasy fachowej.
Dlatego nie usprawiedliwiajmy często przeciętnych wyników naszych kadr w turniejach międzynarodowych przejściowym brakiem formy. Dokładna analiza rozegranych partii ilustruje ogólnie niedostateczne przygotowanie początkowego stadium gry.
To jest niepokojące zjawisko, ponieważ w wielu krajach już dawno zrozumiano, że bez dobrej znajomości otwarć szachowych oraz optymalnie opracowanego do stylu gry repertuaru debiutowego nie można liczyć na postęp zawodniczki i zawodnika. Bez tych umiejętności nie można oczekiwać na znaczące sukcesy międzynarodowe.
Dlatego my nadal mamy tylko jednego zawodnika potrafiącego walczyć z czołówką świata!
Pewnie sprawa Capablanki będzie się ciągnąć w umysłach szachistów jeszcze przez lata. To było już wielokrotnie dokładnie tłumaczone na blogu, a ludzie ciągle wracają do teorii Capablanki.
„Obnażyła ona bezwzględnie braki w przygotowaniu teoretycznym Polaka. Efekt był tragiczny. Po 10 rundach na koncie Śliwy widniało tylko 1.5 punktu …”
Chociaz nie chce negowac przygotowania debiutowego, to jednak ten artykul o wystepie Sliwy w Budapeszcie 1952 jest oczywiscie przesadzony. Czy ktos spojrzal chociaz przelotem na te pierwsze 10 partii?
Moim zdaniem debiut (do okolo 20 posuniecia) przebiegal w 4 partiach wyrownanie (Botvinnik, Petrosian, Barcza, Geller), z lekka przawaga (Pilnik i Stahberg), z wyrazna przewaga (Platz), z nieco gorsza pozycja (Keres i Golombek) i z wyraznymi problemami (Smyslov).
Wygrana pozycje z Golombkiem przegral, a przegrana z Barcza zremisowal.
Wyglada wiec na to, ze po wyrownanym debiucie swiatowa czolowka ograla bezlitosnie Sliwe w grze srodkowej, czego trzeba sie bylo spodziewac.
Pozdrawiam
Teraz jest łatwo włączyć Fritza i ocenić partie. Wierzę w ocenę Stanisława Gawlikowskiego, który był silnym mistrzem i solidnym analitykiem.
Jeszcze latwiej jest stwierdzic, ze jak ktos przegra osiem partii z swiatowa czolowka, to nic nie rozumie o debiucie.
Ale wierzyc pan moze we wszystko, w koncu zbliza sie niedziela. 🙂
Dowcipnie!