czyli o zwyczajach Moskali w związku z 280-tą rocznicą spalenia Gdyni i Sopotu przez Rosjan, a przypadła ona 12 maja! O tej egzekucji ogniem nie ma śladu w Wikipedii, gdzie między rokiem 1466 a rokiem 1772 jest biała plama w dziejach Gdynu! A stało się to w roku 1734, gdy do wybrzeża dotarła eskadra francuska z odsieczą dla Gdańska, oblężonego przez wojska rosyjskie.
Moskale wspierali zbrojnie Augusta III, cztery ich korpusy wkroczyły do Rzeczypospolitej, a Stanisław Leszczyński, popierany przez Francję uszedł z Warszawy, by schronić się w Gdańsku, który nie chciał Sasa. Rosjanie oblegli miasto, rosyjskie armaty biły w mury i gdański ratusz, a rada miejska zbierała się w podziemiach. Rosjanie, by zapobiec desantowi Francuzów, puścili z ogniem wiele miejscowości od Gdyni do Pucka. Z dymem poszedł też Sopot, gdzie gdańscy patrycjusze mieli swoje dworki (vide Jasienica, „Rzeczypospolita Obojga Narodów”, t.III, str.190) .
Gdynia była zaś zamożną wioską, należacą od XIV-tego wieku do cystersów z Oliwy.
Dzikie metody w stylu Dżyngis-chana stosowała armia carska od epoki Iwana Groźnego, a zatem załogi niektórych twierdz w Inflantach wolały wysadzać się w powietrze,a proch podpalały kobiety, bo „od gwałcenia przez całe roty umiera się wolniej niż od wybuchu amunicji” (Jasienica, op.cit., tom I, str.108).
A carskie tabory i działa toczyły się nieraz przez bagna po „pomostach” z żywych, powiązanych jeńców! I w każdej wojnie Moskale posuwali się do skrajnych okrucieństw jak np. podczas najazdu cara Aleksego w r.1654.
Po zdobyciu Smoleńska, Witebska, Mohylewa ludność uciekała do Wilna. Nie wszyscy zdążyli, Rosjanie wzięli około stu tysięcy jeńców: „Siedm i ośm chłopaków lub dziewcząt sprzedawano za rubla”, a Żydów smoleńskich spędzono podobno do drewnianych domostw, pod które podłożono ogień. (Jasienica, op.cit., t.II, str.131). A zatem to Rosjanie byli prekursorami płonących stodół à la Jedwabne, a nie gestapowcy! (potem pan Gross wszystko przeinaczył i, co gorsza, jego wersja krąży po krajach Zachodu nawet w książkach nam przychylnych jak „Finding Poland” Matthew Kelly, London, Vintage, 2010, wspomniana tam na str.306).
Oczywiście na tym nie zamyka się długa lista rosyjskich aktów terroru, jak choćby rzeź Warszawy po powstaniu listopadowym, z której bardzo cieszył się Puszkin w swoich natchnionych strofach („milknie rozdeptany bunt”), rad, że dobita Polska nie poprowadzi już Europy przeciwko Rosji!
A powstanie styczniowe? A „operacja polska” NKWD przez II wojną światową? A masakry dokonane na Polakach, zwłaszcza w rejonie Lwowa, po zajęciu kresów w 1939? By nie wspomnieć Katynia, czemu nawet Wajda film poświęcił! A deportacje na Sybir! A Smoleńsk?
W „Nowym Państwie” (nr 3/2014) znajdujemy ciekawy tekst Dawida Wildsteina pt. „Rosja nie istnieje”, a w nim cenną refleksje o Rosji: „Cała jej istota ujawnia się w pędzie, w roztrącaniu innych narodów”. Jakże trafne! Inne zdanie jednak wywołuje protest: „ Państwo, które powstało z własnych gruzów, by stać się jedną z największych potęg tego świata i na zawsze wpłynąć na jego los”. O nie, to nie było tak! Rosję podniesiono z tych gruzów obłąkanymi i amoralnymi koncesjami Jałty, którymi Churchill i Roosevelt nie tylko Rosją umocnili, ale i stworzyli imperium sowieckie dając Stalinowi połowę Europy. Dzisiaj powraca ono – niczym bumerang – w wersji putinowskiej, a widmo wojny wisi nad nami z winy dwóch anglosaskich sklerotyków, zaczarowanych przez Stalina. To Anglosasi stworzyli imperium rosyjskie, zatem to oni powinni pomyśleć jak doprowadzić do jego demontażu.
Niekoniecznie ogniem i mieczem, bo są sposoby bardziej wyrafinowane.
Marek Baterowicz