raj777 29 stycznia 2014 o godz. 21:18 napisał w swym komentarzu:
Robert Fischer: „Nie wierzę w psychologię. Wierzę w dobre ruchy.”
///////////////////////////////////
Już jako początkujący szachista często zastanawiałem się nad pozycją polskich szachów w świecie. Nasi mistrzowie Polski z reguły zajmowali ostatnie miejsca w turniejach międzynarodowych i nie mieliśmy lidera na miarę klasy światowej.
Wszystkie kraje tzw. bloku demokratycznego miały zawodników na najwyższym poziomie: Uhlmann (NRD), Pachman, Filip, Hort i Kavalek (Czechosłowacja), Gheorghiu (Rumunia), Bobocow i Radułow (Bułgaria), Szabo i Portisch (Węgry), a my mieliśmy tylko Włodzimierza Schmidta, któremu było daleko do siły gry wymienionych szachistów.
Czyżby Polacy nie mieli jakichkolwiek predyspozycji do uprawiania sportu szachowego? Przed II wojną światową byliśmy przecież ścisłą czołówką światową. Tak, ale zaraz ktoś skontruje. Wtedy mieliśmy grupę Żydów, który tworzyli tę potęgę. Po wojnie sytuacja się diametralnie zmieniła!
W latach 1978-1981 byłem trenerem kadry Polskiego Związku Szachowego i w tym okresie miałem możliwość dokładnej obserwacji bezpośredniej gry i procesu szkolenia naszych kadr. Przyznam się, że w wielu przypadkach byłem zaskoczony lekkim podejściem do pracy samoszkoleniowej zawodniczek i zawodników. Głównym mankamentem była słaba faza debiutowa!
To jest problem aktualny także w obecnych czasach. Spójrzmy na grę naszej czołówki w silniejszych turniejach. Do mniej więcej rankingu 2650 jest walka (wykluczając oczywiście wyjątki), powyżej są już duże trudności. To właśnie hasło „Przeskoczyć fazę debiutową” pasuje jak ulał do naszych szachów zawodowych. Natomiast trzeba przyznać, że w grze końcowej technika jest o wiele wyższa. Ale przecież przed grą końcową jest otwarcie!
Ale wracam do lat 1978-1981 i moich obserwacji. Spora grupa naszej kadry była zafascynowana wtedy psychologią oraz naukami dalekiego wschodu. Moim zdaniem do przesady. Zamiast studiować teorię szachów, zajmowali się intensywnie innymi problemami, co nie miało żadnego pozytywnego wpływu – jak pokazała praktyka turniejowa – na wzrost poziomu ich gry.
Pamiętam takie wydarzenie z jednego obozu kadry męskiej w Zakopanem w 1979 roku. Jeden z czołowych zawodników zadzwonił z dworca autobusowego, że się trochę spóźni na otwarcie zgrupowania, ponieważ czeka na taksówkę. W tamtych czasach był to luksusowy środek lokomocji i nie zawsze łatwo dostępny. Wyszedłem przed budynek Centralnego Ośrodka Sportu, aby przyśpieszyć ulokowanie go we właściwym pokoju. Podjechała dorożka. Okazało się, że taksówki nie było na dworcu. Dorożka okazała się około trzy razy droższa, co było niespodzianką dla naszego mistrza. Miał dwie walizki. Schwyciłem za jedną, aby mu pomóc. Ugiąłem się przed jej ciężarem. „Co tam masz, kamienie?” – zapytałem. Odpowiedź: „Nie, książki”. Pomogłem mu w transporcie ciężkich bagaży. Po otwarciu walizek okazało się, że są rzeczywiście wypełnione książkami. Ale nie szachowymi. Tam była jedynie literatura z zakresu psychologii i filozofii. Z szachów zawodnik miał tylko wycinki z partiami z pism w języku rosyjskim! „To z takimi materiałami przyjeżdżasz na zgrupowanie kadry?”- zapytałem. „No wiesz, z tych książek będą korzystać też obecni na obozie koledzy”.
cdn
Pan Jerzy wspomniał, że był zaskoczony lekkim podejściem do pracy samoszkoleniowej naszych zawodników i zawodniczek. Podobnie wyraziła to Monika Soćko, gdy stwierdziła że nasi zawodnicy są leniwi. Pan Jerzy podał graniczną wartość elo równą 2650. Wcześniej też wskazywałem na tą wartość, pisząc że przy obecnym poziomie wyszkolenia i nastawienia naszych szachistów, jest to górna granica którą mogą osiągnąć. Jest to wartość zaporowa, powyżej której jest tylko Radek. Chociaż jego ranking nie jest wiarygodny, bo zdobyty na słabszych przeciwnikach i w ligach. Oczywiście można twierdzić tak jak jeden z anonimowych komentatorów na sąsiednim blogu, że Radek gra z siłą większą lub równą 2750.
Zagadnienie faktycznych braków w repertuarze debiutowym zostało potraktowane po macoszemu przez osoby odpowiedzialne za szkolenie polskiej kadry. Co więcej, braki debiutowe uczyniono nieomal obowiązującym standardem w szkoleniu realizowanym pod patronatem PZSZach-u, i ciągle są usprawiedliwiane przez trenerów. Nie wydaje się żeby dawna deklaracja am Schmidta o objęciu pieczy w tej dziedzinie, przyniosła jakieś realne korzyści dla naszych zawodników. Co do roli psychologii u naszych szachistów, to uważam że w ich ustach jest to wygodny i łatwy sposób na wytłumaczenie wieloletniej niemocy twórczej. No powiedzmy, nie niemocy, lecz kiepskiej mocy. Dlatego warto zalecić naszym zawodnikom mniej fascynacji naukami wschodu i psychologią, a więcej fascynacji solidnym treningiem szachowym.
A może psychologia w szachach to tylko kwestia „magii rankingu”. Niby wiem, że przeciwnik jest do ogrania, ale jeżeli posiada wyższy ranking to strasznie mnie to spina. Wiele partii z zawodnikami o wyższym rankingu przegrałem jeszcze przed przystąpieniem „-tak albo podobnie myśli wielu ? Ale ten problem jest w stanie rozwiązać trener .,który jest najbliżej zawodnika i doskonale zna jego Grę.Podkreślam słowo GRĘ a nie psychikę ?
Tutaj tkwi prawdopodobnie problem polskich szachów-lenistwo zawodników i także trenerów. Monika ma rację. Jest na to jakieś lekarstwo?
Fischer nie bawił się w psychologię, tylko grał dobre ruchy. Nie zmieniał stylu gry, żeby „dopasować się” do przeciwnika. Nie przeskakiwał debiutu, był wręcz wybitnym znawcą debiutów i niejednokrotnie publikował artykuły z zakresu teorii debiutów w amerykańskich czasopismach. Nie miał żadnego psychologa, wróżki czy innego czarownika albo znawcy „nauk wschodu”. Jego przeciwnik Spasski miał doradcę Krogiusa, który był arcymistrzem i psychologiem, ale o wyniku decydowały umiejętności szachowe, a nie sztuczki psychologiczne. Kasparow przez krótki czas korzystał z usług parapsychologa Dadaszewa ale szybko zrezygnował. Nie można nie doceniać znaczenia psychologii ale nie można też przeceniać. To, co daje pewność siebie i przewagę psychologiczną nad przeciwnikiem to trening i stałe ulepszanie swojej gry i nie ma tu drogi na skróty.
„To właśnie hasło „Przeskoczyć fazę debiutową” pasuje jak ulał do naszych szachów zawodowych. Natomiast trzeba przyznać, że w grze końcowej technika jest o wiele wyższa.”
Z tym nie mogę się zgodzić, np. końcówka Khenkin-Bartel z Bundesligi.
Chodzi Panu o tę partię?
[Event „Bundesliga 2008-9”]
[Site „Munich GER”]
[Date „2008.11.29”]
[Round „5”]
[White „Khenkin, I.”]
[Black „Bartel, Mat”]
[Result „1/2-1/2”]
[ECO „A81”]
[WhiteElo „2647”]
[BlackElo „2602”]
[PlyCount „17”]
[EventDate „2008.10.03”]
[EventType „team”]
[EventRounds „15”]
[EventCountry „GER”]
[Source „Mark Crowther”]
[SourceDate „2008.12.08”]
1. d4 f5 2. g3 Nf6 3. Bg2 g6 4. Nd2 Bg7 5. c3 Nc6 6. b4 d5 7. Ngf3 Ne4 8. Qb3
a6 9. O-O 1/2-1/2
Do tej partii pasuje ten wpis:
http://www.blog.konikowski.net/2011/09/27/mateusz-bartel-w-nowej-roli-17/
„Niby wiem, że przeciwnik jest do ogrania, ale jeżeli posiada wyższy ranking to strasznie mnie to spina” – tak, spina, ale na tym nie można budować podstaw polskiej polityki szachowo-sportowej. Gdybym miał wybierać czy uwierzyć pewnym trenerom związkowym, blogerom związkowym, czy Monice Soćko, to bez wahania uwierzyłbym (i wierzę) pani Monice. Po pierwsze jest z branży, więc wie co mówi, po drugie, z reguły kobiety mówią prawdę wprost, po trzecie sporo znaków na niebie i ziemi wskazuje że faktycznie lenistwo (i zajmowanie się duperelami) odwodzi naszych kadrowiczów od tego, czym powinni się zajmować. Lekarstwo? Może wyrzucenie z kadry? W pierwszym meczu Kasparowa z Karpowem pretendent wytrzymał psychicznie, ale jednocześnie zaczął grać solidne szachy. W przeciwieństwie do kilku początkowych partii, w których przeszarżował.
Za podpisywanie remisu po 9 ruchach, sędziowie powinni karać zawodników wpisaniem zer. Takie partie to naigrywanie się z szachów i kpina z kibiców. Wyobrażacie sobie Radwańską, która po 9 uderzeniach rakietą ustala remis z Williams? Albo Kowalczyk, która po przebiegnięciu z Bjoergen 9 metrów uzgadnia z nią remis?
Nie znałem tej partii. Chodziło mi o końcówkę z tej partii http://www.chessgames.com/perl/chessgame?gid=1701343 Oczywiście, większość błędów w końcówkach wynika ze zmęczenia kilkugodzinną walką. W tej końcówce jednak trudno o takie wytłumaczenie, bo albo się wie, że po 86… h4 jest remis albo się tego nie wie i zmęczenie nie gra tutaj roli.
To jest trudna końcówka i rzadko spotykana w praktyce. Mógł jej nie znać. A może zrobił po prostu palcówkę.To może się każdemu zdarzyć, nawet silnym graczom.
O większości końcówek można powiedzieć, że są rzadko spotykane w praktyce. Dlatego praca nad nimi nie przynosi takich efektów, jak praca nad debiutem. Można ich nie znać i mimo tego dobrze grać w szachy. Ale trudno wówczas mówić o wysokiej technice gry końcowej takiego zawodnika.
„Przed II wojną światową byliśmy przecież ścisłą czołówką światową. Tak, ale zaraz ktoś skontruje. Wtedy mieliśmy grupę Żydów, który tworzyli tę potęgę.” Tak to prawda, ale patrząc na problem z drugiej strony, to skoro ten naród ma takie wybitne zdolności szachowe, to reprezentacja Izraela powinna na każdej olimpiadzie szachowej zdobywać medale. A tak nie jest. Co do polskiej reprezentacji to myślę że w większości wypadków to winne jest lenistwo o którym mówiła Monika Soćko, a także brak jasno określonego celu w karierze zawodniczej. Czy większość naszych arcymistrzów nie planuje swojej kariery „od openu do openu” ? Bo tak prościej zdobywa się punkty ELO. Ale za punkty Mistrzostwa Świata czy Europy się nie przyznaje.
W polskich szachach nie ma jasnych i dalekosiężnych celów. Nawet juniorów zniechęca się do dalszego zajmowania się szachami wpajając im że to nie ma przyszłości, że warto się zająć czymś innym w życiu, itd. A ci którzy są w reprezentacji to faktycznie albo „jadą na cudach” jak M.Bartel w Aerofłocie czy planują karierę od openu do openu, czy od ligi do ligi. Z-jacek ma tu całkowitą rację. Takie planowanie kariery zapewnia utrzymanie w miarę stałego rankingu, a on pozwala zachować miejsce w kadrze narodowej. Nasi zawodnicy nie są rozliczani z postępów (których od dawna nie robią) lecz z utrzymywania stałego poziomu rankingu. Dlatego nie ma u nich parcia na występy w silnych turniejach.
To nie jest tylko lenistwo …..a klosz ochronny który po prostu trzeba zlikwidować.
Gość napisał:
Myślę że końcówki też nie są na wysokim poziomie, tak jak debiuty – to główne mankamenty współczesnych szachistów którzy zwią się profesionalistami. Teraz debiut to podstawa jak serwis w tenisie, też bez tego nie ma co myśleć o sukcesach.
z-jacek napisał: Tak to prawda, ale patrząc na problem z drugiej strony, to skoro ten naród ma takie wybitne zdolności szachowe, to reprezentacja Izraela powinna na każdej olimpiadzie szachowej zdobywać medale.
—————————-
Zgadza się. Ktoś kiedyś stwierdził, że Żydzi są lepsi w obcych krajach.
Mateusz Bartel z rankingiem 2651 idzie w Moskwie jak burza przeciwko słabszym przeciwnikom. Na takich dystansach nasi są doskonali.
1 FM Ortega Ruiz Jose Miguel
2344 – 1
2 IM Arslanov Shamil
2396 – 1
3 IM Simonian Tigran
2421 – ½
4 IM Givon Asaf
2461 – 1
5 GM Maletin Pavel
2586 – 1
Ci ponad 2750 grają świetnie, a ci 2650-2740 zdecydowanie słabiej, bez szans na sukces w tamtej grupie, poza pojedynczymi partiami.
Potem grupa 2500-2400 – poduczeni frajerzy do bicia przez lepszych. Potem 2300-2200, to ci co znają niektóre dobre posunięcia, a dalej nawet posunięć nie znają.
Wymieniona tu grupa druga, to zupełnie jak nasi kadrowicze.
2734elo miał Giri w Tata Steel.Zajął drugie miejsce wyprzedzając teoretycznie lepszych konkurentów.W ogóle takie stawianie sprawy jest dla mnie lekko mówiąc bez sensu.Nie można kategorycznie stwierdzać,że zawodnik 2690 nie może wygrać silnej kołówki.
2500-2400 – poduczeni frajerzy mówisz?Po pierwsze należy się im trochę szacunku bo to naprawdę nieźli szachiści.Jerzy Konikowski też był kiedyś w tej grupie.
Wydaje mi się,że masz jakieś kompleksy i próbujesz się dowartościować 🙂
Zgadza się, że przed około 30 lat miałem 2400. Na moim blogu jest demokracja i każdy ma prawo wypowiadać swoje teorie, jeśli one nie są obrażliwe. „Pionek” wyraził w kulturalny sposób tylko swoją opinię o szachistach. Miał prawo!
Tylko 30 lat temu ranking 2400 to jak teraz 2500.
A.Giri od początku był nastawiony na sukces, konsekwentnie realizował go i nie bał się gry przeciwko wybitnym szachistom. Dlatego obecnie pomiędzy nim a naszymi asami jest przepaść. Nie odebrałem komentarza Pionka jako obraźliwego. Jestem przekonany że nie chodziło mu o demonstrowanie braku szacunku. Myślę że określenie „poduczeni frajerzy” nie było użyte aby obrazić posiadaczy takiego rankingu, lecz aby w dosadny sposób unaocznić obecny kiepski stan polskich szachów i to że 99,99% naszych arcymistrzów nie jest w stanie mierzyć się z czołówką światową.
Kryteria oceny są różne. Pierwsza opinia dotyczyła spojrzenia czołówki światowej, bo z punktu widzenia amatora – 2200 to bardzo silny szachista, z którym nie jest łatwo o remis.
Na gracza 2400 patrzy się z wielkim szacunkiem, a 2500, to nieosiągalny poziom! Dalej, to kosmos! Klasa gry nie dla normalnych zjadaczy chleba.
Magnus Carlsen: “For me it’s more about psychology in preparation, trying to chose an opening variation that could be unpleasant to that particular opponent. I do get nervous sometimes, especially if I feel I am not so well-prepared. It’s sort of the same feeling like not being prepared for a meeting or an exam. But generally during games I really don’t get that nervous. I have great confidence in what I do. I feel that most of the time I know what I am doing. If I do get nervous, I put on a brave face and do not show too much.”
Carlsen potwierdził, że przewagę psychologiczną ma ten, kto jest lepiej przygotowany i lepiej gra w szachy, a nie ten, kto studiuje psychologię i nauki wschodu.
No cóż, porażka kolejnej teorii am M.B., trenera W.Ś i blogera K.J.
Amator ma w 100% rację. Krzysztof Kledzik ma też rację. Ale nasi arcymistrzowie i trenerzy szukają „wzmocnienia” w siłach nadprzyrodzonych.
Jeśli brakuje argumentów czysto szachowych to chyba warto się chociaż pomodlić 🙂
Przypomniała mi się anegdotka żydowska, gdy to jakiś Żyd modlił się aby Bóg pomógł mu wygrać na loterii. A Bóg mu odpowiedział „Ty daj mi szansę, kup los”. Zatem parafrazując, w przypadku naszych arcymistrzów Bóg by im odpowiedział: „Dajcie mi szansę. Weźcie się za porządny trening szachowy”.