Z 24 rozdziałów „Karawan-u literatury” Waldemara Łysiaka (a książka liczy 287 stron) zdążymy może jeszcze omówić te, które są poświęcone bardziej sprawom literackim, aniżeli politycznym niuansom. Uwagę naszą przykuwa zwłaszcza rozdział 18: Literatura „nowoczesna, eksperymentalna, awangardowa”. Jak pamiętamy eksperymenty literackie bywały nieraz niewypałami jak dadaizm, proklamowany w 1918, a będący ruchem anarchistycznym w swojej agresji wobec języka czyli tworzywa literatury. Sukcesem okazał się za to surrealizm, szczególnie w wersji dojrzałej, odrzucającej „automatyzm psychiczny”, a do dzisiaj ceniony przez poetów. Nie powiódł się eksperyment z nową powieścią we Francji w latach 50-tych i 60-tych pomimo pewnych wybitnych osiągnięć jak znakomita „La Jalousie” (1957) Alain Robbe-Grillet’a. I ten awangardowy nurt wypalił się po kilkunastu latach. „Anty-powieści” takich pisarzy jak Nathalie Sarraute, Michel Butor, Claude Simon, Roger Pinget czy wspomniany już Alain Robbe-Grillet pozostaną na zawsze w muzeum literatury, ale nie będą rozchwytywane przez czytelników. Podobny los czeka twórców polskiej „awangardy” lansowanych w latach 90-tych przez Salon, tym bardziej że za ich dokonaniami nie stał jakiś wartościowy manifest próbujący uzasadnić ich eksperymenty. Łysiak zauważa, że literatura uległa najgłupszym modom, zaroiła się od płodów „awangardowo” bełkotliwych, „eksperymentalnie” nieczytelnych, „postępowo” bla-bla-blagowatych, „modernistycznie” koślawych, „nowocześnie” wydziwiających, przy których dawny modernistyczny „strumień świadomości” Joyce’a zdawał się grzeczną bajeczką dla przedszkolaków…( str.213). Ba, ale i coraz mniej czytelników wraca do „Ulissesa” Joyce’a! Wydaje się, że rację ma cytowany przez Łysiaka kolumbijski filozof Nicolas Gomez Davila: „Współczesna krytyka przedkłada książki, których nie da się powtórnie czytać, nad te, które można czytać w nieskończoność”. I z pewnością chętnie przeczytamy ponownie świetnego „Faraona” Prusa albo trylogię Sienkiewicza, niż jakąś quasi-literacką miazgę takich współczesnych „powieściopisarzy” jak Sławomir Shuty lub Wojciech Kuczok, których prozę zmiażdżył nawet salonowy recenzent Piotr Kofta w r.2008 określając ją jako niestrawną, bełkotliwą i pustą jak wydmuszka. A utwory takiej Doroty Masłowskiej odkłada się po przeczytaniu kilku stron, chyba że ktoś jest masochistą i uwielbia zadręczać się łamaniem składni i wulgarnością języka. Pomijając kwestie warsztatu jej „Wojna polsko-ruska” jest próbą zdyskredytowania naszej wojny wyzwoleńczej, zachodzi więc podejrzenie, że była pisana pod dyktando michnikoidów. Środowisko „Gazety Wyborczej” wraz z Salonem ochoczo popiera te literackie miernoty fundując hojnie nagrody Nike, a nawet lansując przekłady, co nie przynosi reputacji naszej literaturze współczesnej. Nie lepiej prezentują się książki Sylwii Chutnik ( „Dzidzia”), Pawła Huelle, Tomasza Tryzny („Panna Nikt” z nieudaną adaptacją Wajdy) czy Jerzego Pilcha z równie kiepską ekranizacją Stuhra jego „Spisu cudzołożnic”. I tu znowu Łysiak cytuje sądy krytyków salonowego „Newsweeka” o wzajemnych relacjach naszej literatury i filmu, który „… nie będzie miał pożytku z polskiej prozy współczesnej, bo nie ma w niej dialogów, ani atrakcyjnych historii, które dałyby się przełożyć na filmową akcję.” (str.233). Autor konkluduje: „ z plew nie da się zrobić smacznego chleba”, cytując również werdykt Rafała Ziemkiewicza” „Łatwo zauważyć, że im gorzej pisarz bełkocze, im bardziej lejący się z niego słowotok przypomina biegunkę, tym więcej zbiera recenzenckich pochwał” („Rzeczpospolita”, 2008).
W kreowaniu tego literackiego światka mają zatem decydujący udział głosy krytyków, lecz nieraz i salonowi recenzenci nie mogą ukryć defektów publikowanych, a nawet nagradzanych (!) dzieł. Zdaniem Ziemkiewicza praojcem pseudoawangardowych tortur dla języka Lechitów jest Gombrowicz, do którego rozmodleni są wszyscy „nowocześni” literaci, co posługują się pokręconą w strukturach narracją, wygibasami języka pełnego nowotworowych wtrąceń i złożeń, szyków przestawnych i spadających kaskadami przymiotników, uwolnionych z rygorów logicznych zdania, spiętrzanych jedynie przecinkami (…). Ten wzorzec narzucany jest krytykom, do niego przymierzane są dzieła, podług zgodności z nim rozdawane są punkty i laurki” ( „Rzeczpospolita”,2008).
Ziemkiewicz swoją diagnozę paragombrowiczowskiego modernizmu powtórzył też w r. 2011 na łamach „Rzeczpospolitej” w radykalnych określeniach, widząc w nim „małpowanie szyków przestawnych Gombrowicza, rozcieńczanie Gombrowicza, a nawet zwulgaryzowaną palikotyzację Gombrowicza”. (str.219). Nie podważając tej diagnozy musimy jednak pamiętać o przepaści dzielącej owe współczesne płody od dzieł Gombrowicza, które były literaturą niepospolitego stopu, wyrastającą z pnia szlacheckiej gawędy, podrasowanej ironiczno-błazeńskim stylem i osobistą grą z językiem. Niestety, wiele nowoczesnych debiutów – przekraczając granice tej gry – nosi znamiona antyliteratury. Nie doczekają się tej renomy co autor „Ferdydurke”, cytowany przez Cortazara w „Grze w klasy”, który uzasadnia strukturę swej powieści w oparciu o koncepty Gombrowicza.
Podobnie sądzi wybitny pisarz Marek Nowakowski, który w eksperymentach językowych dostrzega chorobę: „Rodzą się surogaty literatury. Płaskie, tendencyjne, wypreparowane (…) i przetwarzanie nowinek intelektualno-artystycznych z Zachodu ( dodajmy tu: często wypalonych już z ćwierć wieku temu!), wyśmiewanie się z tradycji, burzenie wielu tabu rzekomo hamujących rozwój nowoczesnego człowieka, apoteoza laicyzacji, penetracje rozmaitych dewiacji, pogoń za efektowną i bulwersującą formą, skrywającą absolutną pustkę. Modne stały się eksperymenty językowe (dodajmy: na Zachodzie są już przeżytkiem), budowanie utworu literackiego z rozmaitych zbitek współczesnej nowomowy, slangów ulicy, narzecza stosowanego w korporacjach, żargon polityków, w którym znajduje odbicie chaos pojęciowy, etyczny, zatrata wartości, trywializacja i materializacja życia. Badacze języka nazywają ten nurt nihilizmem epistemologicznym (…) W takim stanie rzeczy o randze osiągnięć artystycznych decyduje medialna reklama i siła kręgów opiniotwórczych, która z niczego potrafi wykrzesać sukces, triumf (…) Twórczość staje się wypadkową pozorów… to literatura na niby. „Rzeczpospolita”, 2010 ( str.219/220).
Tą kompetentną wypowiedzią Nowakowskiego (to zarazem wyczerpujący komentarz symptomów choroby) wypada zakończyć relację o kryzysie polskiej literatury, zawartą w książce Łysiaka. Trzeba tylko postawić pytanie : czy mamy tu do czynienia z naturalnym procesem „ewolucji” literackiej , czy może z negatywną dywersją na polu naszej kultury, której bodźcami są kontrowersyjne nagrody Nike ?
Marek Baterowicz