Do napisania tego krótkiego artykułu skłoniła mnie niedawna wypowiedź Grzegorza Mazura: Link. której treść zacytuję w całości: „Krzysztof Pytel: „Akiba Rubinstein czyli o sztuce rozgrywania końcówek” – darzę największym sentymentem raz, że to moja pierwsza szachowa książka, po wtóre, że pomogła mi zrozumieć szachy. Zrozumiałem, że szachy to nie warcaby i grając na bezmyślne „zbijanki” wcale nie kończę gry pewnym remisem. Przeciwnie: w końcówkach gra się tak naprawdę zaczyna. Tego mnie nauczyła ta książka i tak mi już zostało do dziś”. Nie chciałbym aby mój poniższy tekst został odebrany przez Pana Grzegorza jako atak na jego osobę, jednak pozwolę sobie na pewną polemikę z jego poglądami.
Szachy są syntezą trzech faz gry, wzajemnie przenikających się i uzupełniających. Końcówki są jedną z nich, ale rządzącą się specyficznymi prawami. Dlatego wydaje mi się, że ich zrozumienie nie gwarantuje zrozumienia całości szachów, lecz jedynie pewnego fragmentu. Oczywiście słuszne jest stwierdzenie pana Grzegorza, iż końcówek (bądź przejścia do nich) nie należy traktować jako prostych „zbijanek”, czyli mechanicznego upraszczania materiału systemem „jeden za jednego”, bez względu na wartość bierek. Wręcz przeciwnie, w tej fazie gry należy być bardzo rozważnym, gdyż często uwidacznia się tu, skrywana poprzednio, wartość poszczególnych bierek. Wtedy odkrywamy siłę wież działających na otwartych kolumnach i rzędach oraz siłę gońców na otwartych przekątnych. Zauważamy różnicę w wartości bojowej pionów odstałych i dochodzących.
Pomimo niewątpliwej wagi gry końcowej nie mogę zgodzić się z panem Grzegorzem i jego stwierdzeniem, iż w końcówce gra dopiero zaczyna się. Kończy się!, a nie zaczyna! Końcówka jest finalizowaniem gry, w której realizujemy przewagę pozycyjną lub materialną, wypracowaną w debiucie i fazie środkowej. Partii szachowej nie rozpoczynany przecież od końcówki. Wydaje mi się, że postawa reprezentowana między innymi przez pana Grzegorza jest wynikiem nauczania szachów według zasad starej (żeby nie powiedzieć, przestarzałej) szkoły szachowej. Powszechnie znany jest fakt, iż dawni wielcy mistrzowie naszej gry, zalecali jej naukę właśnie od przyswojenia sobie końcówek. Ale dlaczego zaczynać naukę gry od jej końca? Przecież naturalną rzeczą jest porządek: początek (debiut) – środek (gra środkowa) – koniec (gra końcowa). Aby nauczyć się szachów i całościowo pojąć tą grę, należałoby położyć nacisk na równomierne poznawanie wszystkich wymienionych etapów. Oczywiście mam na myśli naukę szachów i doskonalenie się w tej grze.
Oddzielnym zagadnieniem jest przygotowanie szachowe osób bardzo zaawansowanych w tej grze. Od wielu lat obserwujemy sytuacje, gdy arcymistrzowie którzy zaniedbują pracę nad fazą początkową gry (debiutami), przegrywają już na starcie. Bez wypracowania sobie dobrego początku partii (dominacja pozycyjna, materialna, itp.), dalsza jej część często ma charakter agonii. Wtedy do końcówki może po prostu w ogóle nie dojść. Bez względu na to jak dobrze zawodnik opanował technikę gry końcowej, nie wykorzysta tu swojej wiedzy ani techniki, bo przeciwnik zdusił go już dawno, albo w debiucie, albo w grze środkowej.
Jako ilustrację tego problemu można podać przykład ze sportów motorowych, np. wyścigów Formuły 1. Ten z zawodników który zajmie wiodące miejsce (wyłaniane w odpowiednich eliminacjach), tzw. „pole position”, otrzymuje znaczną przewagę już na starcie. Zresztą często słyszymy jak komentator sportowy tuż po wystartowaniu zawodników informuje nas, że zaczęła się walka o zajęcie przez nich jak najlepszego miejsca w grupie rozpędzających się maszyn. Rajdowcy wiedzą, że dobry start to połowa sukcesu. Jeżeli już na początku wyścigu kierowca przegra swój „debiut”, wtedy trudno mu będzie nadrobić straty w wyścigu, o „końcówce ” na mecie w ogóle nie wspominając.
Krzysztof Kledzik
Wielu polskich instruktorów i trenerów nadal kładzie duży nacisk na naukę gry końcowej jako jednego z najważniejszych elementów zgłębienia tajników szachowej walki. W dużym stopniu za taki stan rzeczy ponosi winę PZSzach, który nie stworzył poprawnych mechanizmów kształcenia i dalszego dokształcania kadry trenerskiej zarówno tej amatorskiej jak i zawodowej. Powiem krótko nikt specjalnie nie kwapi się do tego by zbierać informacje o zachodzących zmianach w światowych szachach a tym bardziej nikt nie wdraża tych zmian w polskich szachach.
Pewnie łatwiej nauczać końcówek, bo są pewne schematy gry, tablice Nalimova, itd. Natomiast praca nad debiutami to zapewne przecieranie nieznanych ścieżek, szukanie nowości, próba znalezienia czegoś czego nie zna przeciwnik. Niestety wobec braku polityki PZSzach-u propagującej dogłębną pracę nad repertuarem debiutowym, nasi kadrowicze tracą możliwość osiągnięcia przewagi na starcie i zajęcia „pole position” w turniejach.
Owszem, jestem zwolennikiem starej szkoły, czyli rozpoczęcia nauki szachów od nauki końcówek, ponieważ sam właśnie w taki sposób zacząłem poznawanie królewskiej gry. W dodatku pomogło mi lepiej zrozumieć istotę szachów. Ale właśnie na samym zrozumieniu szachów sprawa się nie kończy. Dla mnie, jako szachisty amatora i solverowca/kompozytora oczywiście końcówki są najważniejsze. To, że książka Krzysztofa Pytla zaszczepiła we mnie miłość do gry końcówej to jedno, a praktyka i metodyczne podejście do gry w turniejach to już wg mnie odrębna dziedzina. Tutaj rzeczywiście nie sposób mówić o osiągnięciach w grze praktycznej bez erudycji debiutowej. Wiem to po sobie, bo nawet dojście do rankingu elo +1900 już jest rzeczą dość trudną z uwagi na moje braki w debiutach. W niektórych serwisach internetowych do takiego pułapu udało mi się dotrzeć, w grze na żywo jeszcze kilkadziesiąt oczek brakło 🙂 Czyli już na poziomie II czy I kategorii techniczne umiejętności nie wystarczą. Na temat metodyki szkoleń na wyższych poziomach już trudno mi się wypowiedzieć, bo po prostu nie znam się. Chociaż raz po raz zdarza się obserwować niewykorzystane szanse w elementarnych końcówkach, gdzie ktoś robi remis z wygranej bądź przegraną z remisu. Ostatnio najsłynniejszy był mat gońcem i skoczek, który nie nastąpił w partii Anny Uszeniny 😉
Na temat znaczenia znajomości debiutów we współczesnych szachach wielokrotnie pisałem na tym blogu, mojej stronie i w wielu artykułach. Np.
http://www.blog.konikowski.net/2012/12/21/odkrycie-wlodzimierza-schmidta-12/
Potrzebny jest nowoczesny, dostosowany do dzisiejszych realiów gry szachowej podręcznik dla instruktorów i trenerów. Ze strony PZSzach’u raczej bym na taki nie liczył chociaż taka powinna być ich rola. Wiem że Pan Jerzy ma coś w planach. Mam nadzieję że uda mu się je zrealizować.
Do końca 2014 roku jestem bardzo zajęty innymi projektami i mam już podpisane umowy.
Może ktoś z trenerów Akademii napisze w najbliższym czasie nowoczesny podręcznik? Prezes Sielicki często powtarza, że mamy znakomitych i doświadczonych szkoleniowców.
Panie Jerzy wie Pan że raczej to sprawa nie możliwa do zrealizowania przez trenerów z akademii. Poza tym nie chodzi o utrwalanie złych wzorców tylko o nowe spojrzenie na sposób kształcenia szachistów.
Panie Arturze! W wolnych chwilach zbieram materiały, ale najpierw muszę skończyć dwa wcześniejsze projekty dla Penelopy.
„Prezes Sielicki często powtarza, że mamy znakomitych i doświadczonych szkoleniowców” – cóż z tego, skoro nie pracują nad unowocześnieniem metod szkoleniowych. Nie wierzę w to aby z własnej woli wydali jakiś nowoczesny podręcznik.
W artykule Krzysztofa Jopka
http://psychologiaiszachy.blogspot.com/2013/07/puchar-dworkowicza-bardzo-sabe-zawody.html
przeczytałem ze zdumieniem jego opinię, iż „Na moje oko nasza młodzież główną pracę nad szachami wkłada w debiut oraz taktykę, co jest najkrótszą i najłatwiejszą drogą do osiągnięcia jakiegoś poziomu w szachach, jednak na dłuższą metę takie podejście nie może przynieść sukcesów na arenie międzynarodowej.”
Prawdę mówiąc przeczytałem to zadanie (oraz cały tamtejszy akapit) dwukrotnie, bo myślałem że się pomyliłem. Od dawna wiadomo, że silni arcymistrzowie przywiązują kolosalną wagę do pracy nad debiutami, bo to zapewnia im wypracowanie korzystnej pozycji zarówno w partii, jak i w całym turnieju czy meczu. Dlatego nie rozumiem antydebiutowej postawy KJ. Myślę że wpisuje się ona w ogólną linię lansowaną przez PZSzach oraz trenerów, którzy marginalizują znaczenie debiutów. Ale chyba do tej pory nie spotkałem się z tak otwartą deklaracją antydebiutową, która wręcz obarcza debiuty oraz taktykę winą za brak sukcesów międzynarodowych. Nie chcę pastwić się nad artykułem KJ, ale opinia jego autora jest jakimś nieporozumieniem, pomyłką albo błędnym doborem słów, bo aż trudno mi uwierzyć aby KJ tak na serio wierzył w to co napisał.
Problem polega na tym, że autor tego wpisu jest abolutnym amatorem szachowym. Jest demokracja i każdy może wyrażać oczywiście swoje opinie na różne tematy. Także autor wspomnianego bloga. Mam nadzieję, że nikt rozsądny znający się na współczesnych szachach nie będzie traktować poważnie takich „teorii”. Na ten temat pisałem wielokrotnie na łamach naszych pism fachowych, blogu, stronie i innych publikacjach książkowych. Problem ten w polskich szachach poruszył też Włodzimierz Schmidt, co była już mowa na moim blogu. Mam jedną radę dla młodych i ambitnych szachistów: słuchajcie rad fachowców!
„Zrozumiałem, że szachy to nie warcaby i grając na bezmyślne „zbijanki” wcale nie kończę gry pewnym remisem.” Szachy to nie warcaby – fakt, ale wcale nie jest tak, że grając w warcabach na bezmyślne „zbijanki” gra kończy się pewnym remisem. Nie, ten kto bezmyślnie „zbija” musi przegrać. Natomiast tylko ten kto w sposób przemyślany „zbija” („wybija”?) może zremisować. Może, ale nie musi bowiem gra na tak zwane „wybicia” jest raczej mało efektywną strategią w warcabach (co najwyżej może być ona stosowana jako jeden z elementów taktycznych). Szkoda, że nie mogę zobrazować tych słów pewną partią Aleksieja Czyżowa (10-krotny mistrza świata w warc. stupolowych) – jego przeciwnik od początku próbował stosować (było to chyba na jakimś turnieju w Rosji) strategię ciągłego „wybijania”, ale został z niej skutecznie „wyleczony”… Ale są przecież inne partie; poniżej link do jednej z nich – z meczu o MŚ w 1990 roku, która obrazuje, że warcaby nie polegają wcale na bezmyślnym „zbijaniu”; w końcówce tej partii została wykonana sprytna ofiara kamienia, a więc było to coś zupełnie przemyślanego.
http://toernooibase.kndb.nl/opvraag/applet.php?taal=1&kl=23&Id=1111&r=18&jr=0&wed=145164
Na warcabach się nie znam. Więc nie mogę się ustosunkować do Pana tekstu. Jako dziecko grałem w 8-polowe warcaby, ale potem zdradziłem je dla szachów.
Ja też jestem laikiem, choć może nieco mniejszym niż w szachach i stąd ten wpis (jako reakcja na informacje we wpisie Pana Grzegorza Mazura). Warcaby są prostsze od szachów, ale wcale nie ma w nich bezmyślności. Zresztą jest tak chyba w każdej innej grze, czy to go czy brydż – na poziomie profesjonalnym nie można sobie pozwolić na bezmyślność. P.S Ale przynajmniej z Pana „zdrady” wynikło coś dobrego dla szachów. A więc „zdrada” była jak najbardziej udana.