To, że mamy zdolną młodzież, wiemy wszyscy. Świadczą o tym świetne wyniki od wielu lat w mistrzostwach świata i Europy. Ale martwi nas fakt, że ta młodzież po osiągnięciu wieku seniora znika z horyzontów szachowych. To zjawisko przypisuje się słabemu systemowi szkolenia w Polsce. Młodzieżowa Akademia Szkoleniowa od lat jest pod tym względem w ogniu krytyki!
Byłem trzykrotnie na sesjach Akademii i swoje doświadczenia opisałem w wielu artykułach w polskich pismach specjalistycznych oraz na mojej stronie i blogu np. w kategorii Szachy w Polsce-Szkolenie pt. „Mamy wspaniałą młodzież!”.
Zaproponowałem nowe rozwiązania szkoleniowe, które zostały całkowicie zignorowane przez szefów Akademii Marka Matlaka i Ryszarda Bernarda. Zaproponowane przeze mnie w 1999 roku wirtualne szkolenie miało być dodatkową formą szkolenia w ramach MASZ tej młodzieży, która takiej pomocy by potrzebowała, ponieważ mieszkała w ośrodkach bez możliwości stałego kontaktu z trenerem. Moja 4-letnia współpraca z Radosławem Wojtaszkiem była wzorcem tej formy edukacji szachowej! Tymczasem Ryszard Bernard, który w tym czasie pełnił funkcję dyrektora Akademii tym zupełnie się nie interesował i nawet przeszkadzal mi w pełnej realizacji moich zamierzeń. Kiedy ja proponowałem Radkowi start w jakimś turnieju w celach treningowo-szkoleniowych, to Ryszard Bernard powoływał go na sesję Akademii, która już w tym okresie była dla niego praktycznie mało przydatna.
Dyrektor Akademii nie odpowiadał na moje listy i nie interesował się moją pracą z Wojtaszkiem oraz Brzeskim – w tym czasie czołowymi juniorami w kraju w swoich kategoriach. Próbowałem tą sytuacją zainteresować Włodzimierza Schmidta, pełniącego w tym czasie funkcję wiceprezesa d/s Sportowych. Brak reakcji! Jedynym, który mnie moralnie popierał był Zbigniew Czajka – wówczas kierownik wyszkolenia PZSZach. Ale jak twierdził, nic nie może zrobić, bo został odsunięty od wszelkich prac związanych z Akademią.
Postanowiłem zainteresować więc tym problemem ówczesnego prezesa Polskiego Związku Szachowego Przemysława Gdańskiego. W marcu 2003 roku zdawałem egzamin w Centralnym Ośrodku Sportu na trenera I klasy. Przyjechałem do Warszawy na tydzień, aby zreferować prezesowi sytuację i poprosić o pomoc w pełnej realizacji mojego planu.
Z prezesem spotkalem się krótko 23 marca na turnieju „O komórkę”. Poprosiłem o dłuższe spotkanie. Wyjeżdżałem do Dortmundu dopiero 29 marca. Myślałem, że jest to wystarczająco dużo czasu na spotkanie lub rozmowę telefoniczną. W biurze PZSzach zostawiłem wiadomość: nazwę hotelu i numer telefonu do mojego pokoju. W ciągu tygodnia byłem też dwa razy osobiście w biurze i dodatkowo dzwoniłem.
Niestety Przemysław Gdański nie znalazł w ciągu tygodnia dla mnie czasu, nawet na rozmowę telefoniczną. Uznałem to za zlekceważenie mnie, mojej inicjatywy i działalności na rzecz polskich szachów! Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jego brat Jacek realizuje dla własnych celów prywatnych moją ideę, którą ja zaproponowałem i wdrożyłem w życie na użytek Polskiego Związku Szachowego!
W ciągu 20-to godzinnej powrotnej podróży autobusem do Dortmundu napisałem artykuł „Quo vadis polskie szachy!
Dodatkowa literatura:
„Tymczasem Ryszard Bernard, który w tym czasie pełnił funkcję dyrektora Akademii tym zupełnie się nie interesował i nawet przeszkadzal mi w pełnej realizacji moich zamierzeń” – mnie to nie dziwi. Po co wprowadzac cos nowego skoro kase bral juz za „normalne” szkolenie? Sam sobie facet obowiazkow nie doda, bo po co sie meczyc.
Ale teraz się nawrócił i jest trenerem wirtualnym!
Bo teraz znaleziono pewnie kase na dodatkowe obowiazki.
Chyba ma Pan rację. Niestety „kasa” potrafi zmieniać ludzi i wtedy takie wartości, jak np. „honor” po prostu giną!