Będę pisał w punktach, żeby się nie pogubić:
1. Warcaby na 100 i 64 polach są do siebie podobne, ale nie takie same. Te mniejsze są nawet bardziej nasycone taktycznie. Taktyka w warcabach jest naprawdę piękna, czasami trzeba poświęcić prawie wszystkie kamienie, żeby wygrać. Oto filmik z symultany byłego mistrza świata w warcabach 100-polowych, Baby Sy-nazywano go warcabowym Fischerem z uwagi na to, że pochodzi z mało warcabowego kraju i Talem z uwagi na piękny kombinacyjny styl gry: polecam obejrzenie warcaby w youtube. Proszę zwrócić uwagę na kombinację przeprowadzaną od 1:20. Prawda, że ciekawa? Warcaby stupolowe są bardzo popularne w Holandii i to ten kraj ma największą ilość silnych zawodników i turniejów. Co weekend odbywa się na terenie tego małego państewka wiele turniejów, jest w czym wybierać!
2. GO jest przede wszystkim „długie” i mało pasuje do europejskiej kultury i mentalności.
3. Proponuję spróbować pograć w Rummikub. Zabawa jest naprawdę przednia. Dużo logicznego myślenia i zauważyłem, że ludzie lubią tę grę. Nawet, jeśli nie lubią szachów to raczej polubią Rummikub.
4. Co do szachów w szkołach to mam bardzo negatywne zdanie. Jest to czysty socjalizm, rozdawnictwo i działanie na szkodę społeczeństwa. Osoby odpowiedzialne za ten nieudany projekt dołożą swoje 3 grosze do powolnej śmierci polskiej edukacji. Czemu ma właściwie służyć nauka gry w szachy w szkołach? Jeśli ma być to zabawa, to powinna odbywać się w klubach a nie w szkołach finansowanych z podatków. Jeśli ma być to coś poważnego, to skąd wziąć odpowiednich instruktorów? Dzisiaj w Polsce jest ich naprawdę niewielu! Ostatecznie skończy się to tak, że szachów uczyć będą nauczyciele po krótkich kursach. Będzie to wyrzucanie kasy w błoto bo tacy ludzie nie nauczą nikogo grać. Na szczęście unia jedynie zaleciła szachy dla szkół a nie je wymusiła. Oznacza to, że i tak ich w nich nie będzie. Kolejna sprawa to ogromne koszta. Trzeba by płacić instruktorom, ale również kupować sprzęt. Dzisiaj w polskiej edukacji na nic nie ma pieniędzy. Na nic! Zamyka się szkoły i zwalnia nauczycieli przedmiotów przydatnych w życiu bardziej niż szachy np. matematyki. W moich okolicach masowo likwiduje się i łączy placówki. Bo nie ma forsy. W takiej sytuacji optowanie za wydaniem dziesiątek milionów złotych na wprowadzenie szachów do szkół to działanie przeciwko społeczeństwu. W szkołach w PL nie ma kasy nawet na naukę języków. Uczy się ich w wielkich grupach. Jest niewiele godzin. Powodem znów jest brak kasy. Jestem szachistą ale przede wszystkim CZŁOWIEKIEM i sprzeciwiam się publicznemu rozdawnictwu kasy na cele do niczego niepotrzebne. Szachami powinny zająć się kluby i związki. Te są jednak nieudolne i swoją nieudolność chcą przenieść na ramiona podatników. Bardzo to przykre. Do tego szachy jak staną się masowe to stracą swoją wartość postrzeganą i więcej im to przyniesie szkody niż pożytku. Znam setki podobnych przypadków biznesowych, to się nigdy nie udaje. Marka raz stracona najczęściej jest nie do uratowania.
5.Szachy mają poparcie parlamentu EU bo są najbardziej zakorzenione w kulturze i najpopularniejsze z gier w Europie. Federacje szachowe zorganizowane są tragicznie (bo są subsydiowane z podatków, co zawsze oznacza kolesiostwo, brak odpowiedzialności i rozdawnictwo publicznej forsy) ale i tak o niebo lepiej niż federacja warcabowa. Natomiast w moim mieście lokalny klub brydżowy uczy w szkołach brydża. Można go wybrać zamiast WFu i chętnych jest sporo-dzieciaki nie chcą nosić stroju i butów na WF a karty są lżejsze. Póki co całość nieźle działa. Myślę, że federacja brydżowa nie starała się o wprowadzenie brydża jako gry oficjalnej w szkołach, bo brydż jest raczej grą dorosłych. Wielu zawodników – łącznie ze światową czołówką-zaczyna grę na studiach, po nich, albo już po 30tce. W szachach to niespotykane.
Marcin Zimerman
Dziękuję za wyjaśnienia. Ciekawe podejście do problemu szachów w szkołach. To daje do myślenia.
Panie Krzysztofie, żeby komuś coś dać (w tym przypadku szachistom), to trzeba komuś zabrać (innym podatnikom, w tym warcabistom, brydżystom, baletnicom czy biegaczom). Takie projekty powinny być finansowane z kasy sponsorów a nie z podatków. My mamy w europie socjalizm na wielką skalę, wraz z przerośniętym aparatem biurokratycznym. Jeśli państwo zabierze Panu 100 zł rocznie na „przedmiot szachy”, to na nauczanie tych szachów trafi może 20-30% tej kwoty. Bo żeby Panu te pieniądze zabrać, trzeba zatrudnić masę ludzi od rozliczeń w urzędzie skarbowym, następnie trzeba przelać kasę do MENIS, gdzie trzeba zapłacić jakiemuś urzędasowi, żeby ją przelał kolejnemu urzędasowi szczebel niżej. I tak po kilku szczeblach ze 100 zł robi się np 20 bo reszta jest przeżarta przez administrację. Dzisiaj przeciętny Polak 80% swoich zarobków zostawia w podatkach. Jak zarabia 3000 zł, to państwo zabierze mu połowę w postaci podatku i ZUSu. Pozostałe 1500 wyda na życie. Jak kupi jogurt, to zapłaci od niego podatek, jak włączy TV to zapłaci nie tylko za prąd, ale i za akcyzę. Dzieje się tak, ponieważ podatki z natury są przerzucalne i jak ja miałbym np piekarnię a panstwo podniesie mi podatek to ja przerzucę ten podatek na konsumenta poprzez podniesienie jego ceny. Wiedział Pan, że w cenie samochodu 60 % to podatki? I teraz żeby dać szachistom to trzeba będzie albo znów podatki podnieść, albo komuś zabrać. W czasach, gdy nie ma pieniędzy na naukę języków i likwiduje się kolejne szkoły nei powinno się myśleć o wprowadzaniu do programu nauczania gier planszowych. To jest absurd i takie absurdy wpływają na spadek wydajności naszej gospodarki bo przekładają się pośrednio lub bezpośrednio na wysokość podatków i ilość zatrudnionych urzędasów ( i nauczycieli szachów – ktoś w końcu musi im płacić!). I właśnie dlatego uważam, że wprowadzenie szachów do szkół to chory projekt.
Tak, zdaję sobie sprawę, że z tych 100 złotych tylko niewielka część zostanie wydana na szachy. Podobne zjawisko widzę na uczelniach wyższych. Z uzyskanych pieniędzy na badania (tzw. granty) oraz z ewentualnych patentów, niezłą część zabiera uczelnia jako haracz, praktycznie za nic, chyba tylko za to że to wszystko dzieje się pod jej szyldem. Do tego trzeba dorzucić rozbudowany aparat biurokratyczny, który krępuje ręce naukowcom, utrudniając im pracę. Mam tu na myśli chociażby zmorę ostatnich lat czyli przetargi oraz zakupy „z wolnej” ręki. Cyrki które wokół tego się dzieją, są momentami naprawdę żenujące. Procedury te zamiast ułatwić funkcjonowanie uczelni spowodowały zakorkowanie działów zamówień i rodzą absurdy wcale nie mniejsze niż te za czasów PRL. Różnicę widzę tą, że absurdy są firmowane przez Unię Europejską, bo jak w dziale zamówień czy w administracji uczelnianej oburzam się na kolejny nowy i durny przepis utrudniający mi normalną pracę, to tam rozkładają ręce tłumacząc, że Unia tak każe.
Tu o tym ile wydajemy na funkcjonowanie panstwa: http://biznes.onet.pl/wideo/ile-kosztuje-nas-panstwo,76447,w.html . Warto sie zastanowic czy potrzebujemy jeszcze wydawac kilkadziesiat milionow rocznie na szachy.
Co do UE: to jest instytucja socjalistyczna. Jest taka ksiazka T.Sommera „absurdy unii europejskiej”. Autor zawiera tam setki przypadkow absurdow wysmazonych nam przez urzedasow z Brukseli. Np UE zadecydowala, ze slimak winniczek to ryba (zeby moc francuzom dawac doplaty za ryby), ze kazde siodelko w traktorze musi byc takie samo (czyli biurokraci wiedza lepiej niz rolnicy i producenci jakie siodelka sa dobre)i nakazala kastracji lwa bedacego symbolem jednego z oddzialow militarnych UE, bo protestowaly feministki. Itd, itp. Ludzie nie ucza sie na bledach i serwuja nam kolejna komune, tym razem eurokomune.