Ostatnio przeglądając moje archiwum natknąlem się na następującą kartkę:
Nadarzyła się więc okazja przypomnienia sylwetki jej autora. Czesława Dutkę poznałem na mistrzostwach Polski Juniorów w Polanicy Zdroju w 1965 roku. Po wielu latach spotkaliśmy się znowu w Polanicy w trakcie Memoriału Rubinsteina. Ja byłem w tym czasie trenerem kadry i z racji mojej funkcji obserwowałem zmagania w turnieju, natomiast Czeslaw Dutka był dyrektorem festiwalu.
Czesław Dutka obserwuje partię Radosława Wojtaszka
Adam Lizakowski
Gra w szachy
prof. Czesławowi Dutce na 70. urodziny
Gra w szachy – teatr z figurami bez muzyki,
walki aktorów na słowa, gesty, miny
przypominają walkę atletów,
pionki odchodzą bez słowa skargi,
senatorowie i szlachta bez intryg,
królowa i król bez szemrania
patrzą na czarno-białe pola walki,
serce z bólu nie boleje,
zwycięstwo to uszanowanie wroga,
pionek z boku szachownicy wygląda jak młody
spiskowiec albo młody kochanek
jeszcze niedoświadczony, ale marzący
o radościach i rozkoszy Erosa.
Wychodzisz na zewnątrz łyknąć świeżego powietrza
/gra w szachy to także duszne powietrze
zagęszczenie figur i myśli/
w ręku tomik wierszy
kogoś, kto dawno temu umarł,
chcesz na ławce w ogrodzie
poznać myśli umarłego poety,
jego słowa i chwile natchnienia
niepewny, czy cierpienie i samotność
mogą wywołać zachwyt i olśnienie,
czytasz – jesteś sam, za plecami słychać
oddech góry, szemranie drzew, śpiew ptaków,
życie napełnione dźwiękiem,
a przed oczami słowa wiersza niczym pionki
na szachownicy poruszają się powoli,
ale zdecydowanie, tego, co się powiedziało,
zrobiło, nie da się odwołać,
pomiędzy jednym a drugim wersem wiersza,
pomiędzy jednym a drugim ruchem na szachownicy
toczy się walka, wyrasta las nie do przebycia,
zamykasz książkę – cisza,
patrzysz na drzewa, czyż nie przypominają
w tej chwili starców wygrzewających
się w promieniach słońca,
słychać jak wiatr namawia liście do czegoś,
czego nawet nie możemy się domyśleć,
ale ty wiesz, że wiatr to pośpiech,
a pośpiech to nic dobrego – on tylko prowadzi
do zagłady lub rewolucji,
od strony ulicy słychać śmiech dzieci,
ani gra w szachy, ani poezja,
teraz o tym nie myślisz,
śmiech dzieci – żyjemy tak krotko i lekkomyślnie,
krew w nas śpiewa czułą pieśń,
słońce, powietrze, niebo, śmiech,
poezja, szachy, góry, drzewa,
studenci, krzątanina zwana życiem…
siedzisz w milczeniu, ono stało się
twoim kosmosem,
jest jeszcze wyobraźnia, ona popycha
ku sztuce, temu, co się kocha.
Chicago, luty 3/ 2006