Wtorek, 1 listopada 2011
Elitarny świat szachowy nadal bez Polaków
Krzysztof Długosz na swojej witrynie pisze: W dniach 14-29 stycznia rozegrany zostanie kolejny festiwal Tata Chess Steel w Wijk aan Zee. Mimo braku na starcie Vishy Ananda i Wladimira Kramnika, organizatorzy okrzyknęli go najsilniejszym w historii. W turnieju A zagra czternastu arcymistrzów. Oto lista:
Magnus Carlsen
Levon Aronian
Sergei Karjakin
Weselin Topałow
Borys Gelfand
Hikaru Nakamura
Gata Kamsky
Anish Giri
Fabiano Caruana
David Navara
Wassyli Iwanczuk
Vugar Gashimov
Tejmour Radjabov
Loek van Wely
Polaków nie ma (w poprzednim turnieju grali Radek Wojtaszek i Darek Świercz) w żadnym turnieju festiwalu. Ileż razy już to pisałem. Polski Związek Szachowy nie jest w stanie „załatwić” udziału Radkowi Wojtaszkowi startu w żadnym elitarnym turnieju. Kontakt naszego najlepszego gracza ze światową czołówką jest tylko możliwy w oficjalnych turniejach. To nie buduje jego pozycji. Wręcz cofa go, bo tylko – napiszę tu banał – gra z lepszymi uczy! Więcej na Szacharnii
Moja opinia: Niestety problem jest głębszy. Polska czołówka unika walki w silnych turniejach, dlatego nasze gwiazdy mają średnie rankingi i żadnej przyzwoitej pozycji w świecie szachowym. Konsekwencją jest więc brak zaproszeń na turnieje kołowe w mocnej obsadzie.
Jedynie Radosław Wojtaszek wybił się z tej przeciętności, ale to – jak się okazuje – nie wystarczy. Zwycięstwo w memoriale Marxa jest za mało, aby nadeszły godne uwagi zaproszenia. Prezes PZSzach Tomasz Sielicki też nie może naszemu asowi w tym pomóc.
Już od dawna postuluję, że trzeba wreszcie zmusić naszych najlepszych arcymistrzów – w celu podwyższania ich kwalifikacji szachowych i tym samym rankingów – do startów w renomowanych imprezach, np. w turnieju Aerofłotu w Moskwie.
Obsada turnieju jest naprawdę dobra. Zwraca uwagę zakwalifikowanie do turnieju Anisha Giri. Chłopak jest promowany, inwestują w niego. W tym świetle dziwi wypadnięcie z „obiegu” naszych dwóch czołowych szachistów. Dlaczego PZSzach nie wysyła ich na takie silne turnieje? To że sobie poradzą na krajowym podwórku, to jest zrozumiałe, ale tak nie buduje się światowej renomy Wojtaszka i Świercza! Na co czeka PZSzach, aż nasza (rzeczywista) czołówka utonie w morzu przeciętności?
Krzysztof Długosz napisał, że prezes Sielicki nie czyta Szacharni. Prawdopodobnie nie czyta też blogu Jerzego Konikowskiego. A szkoda, bo może czytając je, zauważyłby że z naszymi szachami nie jest tak cudownie, jak jest to lansowane?
Mateusz Bartel na swoim blogu poinformował (tekst z dnia 31.10.2011 r.), że ograniczył czytanie „niektórych” stron, aby się nie denerwować. Prawda boli (?). Po ograniczeniu lektury stron „na indeksie”, naszemu arcymistrzowi zrobiło się spokojniej i przyjemniej, jak sam napisał. Domyślam się, że czytanie niewygodnych treści może być dla Niego denerwujące, ale lepiej aby było inspirujące i popychające do przemyśleń nad stanem naszych krajowych szachów. Pozostawanie w samozadowoleniu niczego nie zmieni, „a będzie nadal tak jak jest”, jak to kiedyś śpiewano. Albo będzie gorzej, bo czołówka światowa nie będzie czekała na maruderów z Polski.
Myślę, że PZSzach wreszcie bierze przykład z Amerykańskiej Federacji Szachowej. Gata Kamski był zdany na siebie, gdy walczył z Topałowem o prawo gry w meczu o mistrzostwo świata. Nie uzyskał żadnej pomocy od swej federacji, nawet próbował się obrazić, ale już jest wszystko w porządku. Nakamurze USCF (United States Chess Federation) też jeszcze nie załatwiła silnego turnieju i jakoś Nakamura znalazł się w Wijk aan Zee. Dlaczego więc PZSzach ma załatwiać silne turnieje polskim zawodnikom? USCF natomiast umożliwia zdobywanie stypendium w turniejach, które można przeznaczyć albo na szkolenie (patrz Robson), albo na takie uciechy jak Mercedes (patrz Akobian). Można też w turnieju szachowym wywalczyć darmowe studia. I jakoś nikt nie ma pretensji do USCF, że nie szkoli nowej kadry. To odbywa się bez udziału federacji (dziwne, prawda?), a popularność szachów w USA raczej zwiększa się, niż zmniejsza. Silni zawodnicy sami dadzą sobie radę i pozostaje tylko jedno pytanie – skąd ich wziąć w Polsce?
Hmmm, zawsze jestem sceptycznie nastawiony do przenoszenia wzorców amerykańskich na polski grunt. Polska i USA to inne kraje, inna rzeczywistość. No, ale nie kłócę się.