O komentarzach i wulgaryzmach słów kilka
Difficile est satiram non scribere – trudno nie pisać satyry. (Juwenalis z Akwinum)
Z problemem zamieszczania w Internecie wulgarnych komentarzy i równie nieprzyzwoitych postów zetknąłem się po raz pierwszy, gdy kilka lat temu przyjąłem funkcję moderatora (a właściwie cenzora obyczajowego) na forum dyskusyjnym Magazynu Szachista. Tutaj należy się Czytelnikowi wyjaśnienie, dlaczego sam określam się jako cenzor a nie moderator. Uważam, że rola tego ostatniego polega na zapewnieniu w miarę równego dostępu do dyskusji wszystkim jej uczestnikom oraz sterowaniem polemiką tak, aby zmierzała w pewnym określonym kierunku, unikając tematów pobocznych, niezwiązanych z głównym nurtem wypowiedzi. Ponieważ sposób prowadzenia polemik na forach dyskusyjnych jest nieco inny niż w tradycyjnych środkach masowego przekazu, więc nie miałem tu nic do zrobienia jako moderator. Dyskusje toczyły się własnym trybem, a ich uczestnicy dobrze sobie radzili beze mnie.
Rola cenzora jest inna, gdyż jego zadaniem jest filtrowanie treści zgodnie z odpowiednim „kluczem” i usuwanie albo edytowanie zamieszczonych wpisów tak, aby spełniały kryteria narzucone przez cenzurę. Mój „klucz” jest już zapewne znany Czytelnikom blogu Jerzego Konikowskiego, ale poniżej przedstawię o co w nim chodzi. W trakcie opieki nad wspomnianym forum stanąłem wobec niełatwego problemu, jakim było zachowanie proporcji pomiędzy wolnością wyrażania własnych opinii, a chamstwem wypowiedzi. Zawsze podkreślałem i czynię to nadal, że jestem zwolennikiem wolności wypowiedzi i zdecydowanie występuję przeciwko jej ograniczaniu. Ale należy odróżnić wolność wypowiedzi, czyli możliwość wypowiadania własnych opinii, od źle pojętej swobody, która skutkuje rozpasaniem języka i bardzo często obraźliwymi, krzywdzącymi wypowiedziami. Jako cenzor przyjąłem zasadę, że jeżeli ktoś pisze ewidentną nieprawdę, np. że Kasparow nie umie grać w szachy (przykład zmyślony), to nie ingeruję w treść jego wypowiedzi. Oczywiście jest ona błędna, ale jest wyrazem postawy czy opinii danego komentatora. Nie zgadzam się z jego zdaniem, ale szanuję je, i nie usuwam z dyskusji. W ogólności nigdy nie ingerowałem w merytoryczne kwestie wypowiedzi internautów.
Sprawa całkiem inaczej wyglądała, gdy ktoś z nich zaczął posługiwać się wulgaryzmami, np. stwierdził, że tenże Kasparow jest h…, k…, itp. Wtedy musiałem ingerować w takie posty i usuwałem z nich wulgaryzmy. W odpowiedzi na taką reakcję, na moją głowę sypały się gromy, że ograniczam wolność wypowiedzi. Uważam, że taka „wolność” jest źle pojętą wolnością i raczej należy ją nazwać swawolą albo rozpasaniem. Ale również i tu należy zachować rozwagę, bo jak zareagować na wpis stwierdzający że np. ktoś jest głupi? Czy ta forma wypowiedzi kwalifikuje się już do cenzury obyczajowej, czy jeszcze nie? Gdzie leży granica, powyżej której wypowiedź należy uznać za obraźliwą? Rozwiązanie problemu nie jest takie łatwe, gdyż każdy z nas ma „poprzeczkę” ustawioną na różnej wysokości, podaję konkretny przykład. Jeden z użytkowników rzeczonego forum obraził się, gdy jego oponent nazwał go „dzieckiem Neostrady” i zdecydowanie zażądał abym usunął ten wpis. Zapis o „dzieciach Neostrady” faktycznie ma raczej negatywny wydźwięk. Nie tak dawno temu odnosił się do rzeszy nastolatków, które w dobie tanich opłat za dostęp do Internetu serwowanych przez Neostradę, zasiadły gremialnie do komputerów zasypując Internet wielką liczbą wpisów, komentarzy, itp. W dużej części te wpisy miały obraźliwy, zazwyczaj anonimowy charakter. Ale określenie „dzieci Neostrady” nie przekazuje samo w sobie negatywnych treści. W tym momencie byłem w „kropce”, jak postąpić? Czy usunąć wpis, czy zostawić go w niezmienionej formie? Ostatecznie zdecydowałem, że nie usunę go ani nie będę zmieniał jego treści, „wyiksowując” wpis (odpowiednik „piiip, piiip” na ukrycie wulgarnych wyrazów np. w telewizji). No dobrze, a co zrobić gdy ktoś nazwie oponenta spamerem albo trollem? Czy ocenzurować takie wypowiedzi? Decyzja nie jest łatwa ani przyjemna, gdyż po ocenzurowaniu ewidentnie wulgarnych wypowiedzi natychmiast zarzucano mi kneblowanie ust dyskutantom! Ciekawe, co Salomon by mi poradził?
Wypowiedzi w Internecie są o wiele bardziej ostre, często wręcz ordynarne, niż te w radio czy telewizji. Tam nad kulturą wypowiedzi czuwają dziennikarze i cały sztab ludzi odpowiedzialnych za dobór dyskutantów i kontrolę ich poczynań. Z pewnymi wyjątkami, radzą sobie całkiem nieźle. Z Internetem jest zupełnie inaczej. Swobodny dostęp milionów ludzi do tej formy masowego przekazu obudził demony. Wiele osób uważa, że globalna sieć powinna być zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek cenzury. Chcą wypowiadać się na każdy temat i w dowolny sposób. O ile pierwszy postulat jest jak najbardziej do zaakceptowania, o tyle drugi już nie. Pewna kultura wypowiedzi jednak obowiązuje. Nie jesteśmy (z wyjątkami) barbarzyńcami, którzy swoje emocjonalne wypowiedzi muszą wyrażać w postaci kilku-kilkunastu prostych słów, ogólnie znanych, za pomocą których duża część społeczeństwa potrafi przekazać dowolną treść o dowolnym kolorycie emocjonalnym. Chodzi mi oczywiście o wyrazy powszechnie uznane za obraźliwe. Nikt z nas na co dzień nie posługuje się mową godną Mickiewicza i nie cytuje klasyków literatury antycznej (czy ona jest jeszcze w programie szkół średnich, czy już ją zdołano usunąć jako „zbędną”?), ale obrzucanie się wyzwiskami pod flagą wolności wypowiedzi jest po prostu niekulturalne, i źle świadczy o takich osobach. Pewną winę za to ponosi powszechny i nieskrępowany dostęp do Internetu. Ale coś za coś. Z drugiej strony można podejrzewać, że osoby które traktują Internet jako poletko doświadczalne do testowania wulgaryzmów, robią to też na codzień w tzw. realu, czyli świecie rzeczywistym. Oczywiście prawie każdy z nas przeklnie gdy trzeba, ale jakieś granice przyzwoitości powinny obowiązywać. A ileż to razy spotykamy się na ulicy czy w środkach komunikacji miejskiej z grupkami (zazwyczaj młodych) osób obojga płci, które świadomie albo nie, używają pewnych dźwięcznych słów jako swoistego rodzaju „przecinki” w zdaniach, nadając im szczególną „melodię”? Jestem przekonany, że w domowym zaciszu te osoby są gorliwymi ambasadorami osobliwej „wolności” wypowiedzi w Internecie.
Do niedawna panowała zupełna dowolność w publikowaniu komentarzy, w dużej mierze obraźliwych. Bloggerzy pozwalali, aby na ich stronach zamieszczano różne, w tym kłamliwe i oszczercze wpisy. Nie brali odpowiedzialności za nie, często zasłaniając się źle pojmowaną wolnością wypowiedzi. Przykładów takiej działalności nie trzeba podawać, gdyż w moim przekonaniu są powszechnie znane. Na horyzoncie pojawiły się jednak znaki które pozwalają sądzić, iż sytuacja ta ulegnie zmianie, i Internet zostanie trochę bardziej „ucywilizowany”. Być może rodzime prawo ulegnie zmianie na tyle, że osoby które stały się celem wulgarnych ataków internetowych nie będą musiały toczyć walki z wiatrakami, dopraszając się usunięcia kłamliwych artykułów czy komentarzy. Proponuję zapoznać się z artykułami dotyczącymi odpowiedzialności bloggerów za zamieszczane treści:
Problem jest powszechnie nagłaśniany w globalnej sieci, dlatego wybrałem tylko dwa, dosyć charakterystyczne artykuły.
Krzysztof Kledzik
Znakomity tekst na aktualny temat. Otrzymałem kilka ciekawych komentarzy w listach prywatnych. Jeden z kolegów napisał: „Ma on wiele racji jeśli chodzi o wypisywanie skandalicznych sformułowań na forach. Cenzura to co innego. Też wiele racji. Nie można pozwolić byle komu obrażać ludzi i to bezkarnie. Politycy też zbyt wiele sobie pozwalają. Potem naśladuje ich młodzież i chamstwo narasta”.
Internet daje pewna anonimowosc i niektorzy czuja sie bezkarni 🙂 Za cenzura nie jestem, ale za wywalaniem paskudnych komentarzy jak najbardziej
Jako przeciwnik fałszywie pojętej anonimowości w internecie, polecam lekturę trzech przykładowych artykułów dotyczących tego problemu:
http://lubczasopismo.salon24.pl/rodzynkizzakalca/post/343045,komentuj-nie-obrazaj-felieton-marka-palczewskiego
http://antyweb.pl/prywatnosc-a-anonimowosc-w-sieci/
http://blog.e-prawnik.pl/nie-ma-anonimowosci-na-forach-internetowych.html