Zaraz po powrocie z Zakopanego rozpocząłem konsultacje z Radosławem Wojtaszkiem, które trwały od października 1999 roku do 14 sierpnia 2003 roku. Od 2000 roku dodatkowo zacząłem pomagać utalentowanemu juniorowi z Koszalina Maciejowi Brzeskiemu. Później lista chętnych do korzystania z takiej formy konsultacji wzrosła do kilkunastu osób. Robiłem to bezinteresownie, bez pobierania honorarium.
Niestety osoby odpowiedzialne za działalność Akademii Młodzieżowej nie wykazały żadnego zainteresowania moją pracą. Wręcz przeciwnie, utrudniano jej prawidłowy przebieg. Marek Matlak zaprosił mnie dwa razy na sesje, ale bez udziału Wojtaszka. Nie pomogły żadne uzasadnienia, że ta koncepcja wymaga także spotkań osobistych. Jego następca Ryszard Bernard tak postępował, aby spowodować konflikt między nami. W rezultacie zrezygnowałem z dalszej współpracy z Akademią, ale dalej pomagałem Wojtaszkowi, Brzeskiemu i innym.
Dla mnie było rzeczą niezrozumiałą, że osoby odpowiedzialne za szkolenie młodzieży w kraju nie próbowały nawiązać dyskusji ze mną na temat treningów wirtualnych. Jedynie popierał mnie ówczesny kierownik wyszkolenia PZSzach Zbigniew Czajka. Było to dla mnie dużym zaskoczeniem, ponieważ w latach 1978-1981, gdy byłem trenerem kadry, mój szef często blokował moje koncepcje. Ale co z tego. Zbigniew Czajka nie miał żadnego wpływu na działalność Akademii. Tutaj pierwsze skrzypce grali Marek Matlak i Ryszard Bernard.
W tej sytuacji doszedłem do wniosku, że jedyną szansą jakiegoś dialogu w tej sprawie będzie interwencja u prezesa PZSzach Przemysława Gdańskiego. 24 marca 2003 roku zdawałem egzamin w Centralnym Ośrodku Sportu na trenera I klasy. Przyjechałem więc do Warszawy już 21 marca, aby wcześniej zamówić spotkanie z prezesem. Zamieszkałem w hotelu w centrum stolicy, co tanie nie było. Ale to nie miało większego znaczenia. Moim celem było zreferowanie Przemysławowi Gdańskiemu sytuacji w polskich szachach młodzieżowych. Spotkałem go 23 marca na turnieju „O komórkę Plus GSM”. Prezes nie miał zbyt dużo czasu na rozmowę, więc zaproponowałem inny termin. Uzgodniliśmy, że zostawię w biurze PZszach dokładne informacje, gdzie można mnie znaleźć. Zresztą byłem też tam dwa razy osobiście w ciągu następnych dni i dwa razy dzwoniłem z hotelu. Dopiero w sobotę miałem autobus do Dortmundu. A więc czasu było wystarczająco dużo. Niestety Przemysław Gdański nie zdołał wygospodarować nawet godzinki na robocze spotkanie ze mną.
Postanowiłem więc w inny sposób zwrócić uwagę na problemy szkoleniowe w polskich szachach. W numerze sierpniowym Magazynu Szachista 2003 roku ukazał się mój artykuł pt. „Quo vadis polskie szachy?”. Wywołał on burzę w środowisku szachowym. Otrzymałem wiele pochwał za odwagę poruszonych w nim problemów. Ale też były głosy krytyczne. W najbliższym czasie dokładnie opiszę te wydarzenia na mojej stronie. Obecnie zbieram materiały dowodowe.
cdn.
Przemysław Gdański w Wikipedii
Od pewnego czasu pilnie czytam to co Pan pisze na temat szkolenia i związanych z tym problemów. Sądzę, że kluczem do zrozumienia podejścia władz i szkoleniowców PZSzach do tej kwestii jest tu ten fragment tekstu: „Robiłem to bezinteresownie, bez pobierania honorarium”. Dlatego nie powinno Pana dziwić, że: „…osoby odpowiedzialne za działalność Akademii Młodzieżowej nie wykazały żadnego zainteresowania moją pracą. Wręcz przeciwnie, utrudniano jej prawidłowy przebieg”. Pisząc językiem ekonomii(a dziedzina ta nie jest obca Panu Gdańskiemu jak też obecnemu prezesowi Panu Sielickiemu) obawiano się zapewne, że w przyszłości może Pan być groźnym konkurentem na polu działalności szkoleniowej.
Nie jestem związany z ekonomią czy biznesem, ale jest dla mnie oczywiste że sprawy finansowe można uregulować. Pan Jerzy Konikowski nie chciał wprowadzić obowiązkowego bezpłatnego treningu szachowego, wskazał tylko właściwy kierunek działania i na poparcie słuszności swojej idei przeprowadzał wybrane szkolenia, np. z Wojtaszkiem. Coś w rodzaju bezpłatnej promocji nowego systemu treningowego. Myślę, że gdyby wtedy władze PZSzach-u poważnie myślały o zreformowaniu systemu szkolenia naszych szachistów, to wprowadziłyby przynajmniej częściowo elementy zaproponowane przez Pana Jerzego. Oczywiście jednocześnie rozwiązałyby kwestie finansowe, tak aby nikt nie wchodził sobie w drogę. Odrobina dobrej woli i kilka spotkań w gronie osób zajmujących się szkoleniem i podejmujących decyzje finansowe.